Wszyscy patrzyli bezradnie po sobie. Stadionowy spiker, realizatorzy transmisji, kibice i dziennikarze przy trasie. Widzieli, że z Justyną dzieje się coś dziwnego, ale nie potrafili znaleźć przyczyny. Prowadziła od startu, wygrała lotny finisz na 2,5 kilometra, to był pierwszy odcinek biegu łączonego, 5 km stylem klasycznym, dystans na którym nie ma sobie równych, a nagle zaczęła zwalniać. Tak bardzo, że do strefy zmiany nart wbiegła dopiero 23.

Takie miejsca Justyna zajmuje w biegach stylem klasycznym tylko gdy się wywróci na trasie - jak choćby w Val di Fiemme podczas etapu ostatniego Tour de Ski - ale kamery nie widziały żadnego upadku. Zresztą kombinezon był czysty, kijki całe, więc ta wersja raczej odpadała. - Ja też nie wiedziałem, myślałem że ma źle posmarowane narty - mówił trener Aleksander Wierietielny. Marit Bjoergen jeszcze na konferencji prasowej była zdziwiona, że prowadząca pyta co się stało z Justyną. - Myślałam, że po prostu mocno walczyła o bonusy sekundowe na pierwszej lotnej premii i potem zabrakło jej sił. Ja specjalnie odpuściłam pierwszą premię, żeby walczyć na drugiej, już stylem dowolnym, gdzie było więcej do zyskania (nie 15, 10 i 5 sekund, tylko podwojone stawki - piw) - mówiła Norweżka. Tyle że Justynie sił akurat nie zabrakło, bo ostatnie 2 kilometry wyścigu przebiegła szybciej niż Bjoergen.

Ona sama na początku nie wiedziała, o co chodzi. Poczuła szarpnięcie na zjeździe, i zobaczyła, że zaczyna zostawać za rywalkami. - Zorientowałam się, że coś mi się przyczepiło, ale nie wiedziałam co. Tu na trasie było wszystko: igły, błoto, mijałam nawet jakiś but. Może ktoś wypił piwko, siateczka mu uciekła, i trafiło akurat na mnie - opowiadała. Co to było naprawdę, czy torebka, czy może zostawiona przez jakiegoś serwismena folia, nie wiadomo. Gdy potem Justyna pokazywała swoje narty do stylu klasycznego, to coś było już stopionym przez tarcie, ciągnącym się kawałkiem plastiku. Przykleił się pod stopą, czyli w tym miejscu, gdzie narta jest najbardziej lepka, bo ma trzymać na podbiegach. Niewykluczone, że to stało się już na początku biegu, ale Kowalczyk się nie zorientowała, bo po starcie było długo pod górę, a dopiero potem zaczęły się zjazdy. - Próbowałam ją odczepić, nawet zatrzymałam się na chwilę, ale nie dałam rady. Z taką siatką zjeżdżać to jakby mieć gwoździki w narcie. Starałam się jechać na kancie narty, ale to niewiele dało. W pewnym momencie chciałam nawet ściągnąć swój numerek, ale zdałam sobie sprawę, że jak nie dokończę wyścigu, to mi nie zaliczą wczorajszego zwycięstwa w prologu. Więc się zawzięłam: choćby ostatnia, ale skończę. Szkoda, bo łyżwą pobiegłam dobrze, jeszcze na finiszu wyprzedziłam pięć dziewczyn.

Justyna zaczynała ten bieg z przewagą 16,5 sekundy nad Marit Bjoergen w klasyfikacji finału PŚ, skończyła z 50 sekundami straty. Zajęła 12. miejsce, a podium było norweskie. Pierwsza Bjoergen, za nią Kristin Stoermer Steira, a trzecia Therese Johaug. Krótko mówiąc, żadnych niespodzianek poza tą, że tym razem nie rozdzielała ich Justyna. Ostatnie 200 pkt tego sezonu zbierze jutro Bjoergen, a Justyna 160 za drugie miejsce, bo ma już ponad 54 sekundy przewagi nad trzecią Anną Olsson. Do biegu na 10 km stylem dowolnym wystartują w takiej kolejności i z taką przewagą, jaką zdobyły na poprzednich etapach. - 50 sekund to bardzo dużo. Nawet jeśli Justyna zmniejszy stratę do mnie, to i tak na finiszu będę miała więcej sił - mówi Bjoergen. W odrobienie strat nie wierzy też trener Wierietielny. - Bjoergen to wygra, ma jutro urodziny i zrobi sobie ładny prezent. Zasłużyła na niego. A Justyna swoje już zrobiła.

[i]Paweł Wilkowicz z Falun [/i]