Nie ma skoczka, który by powiedział, że ich nie lubi. Co nie znaczy, że się nie boi. Strach na mamutach zawsze leci z nimi. Wiedzą, że przy tej szybkości i na tak długim zeskoku trudno się obronić przy upadku. Tego, kto się wywróci, skocznia będzie długo maltretować.
Ale euforia jest silniejsza: poczucie panowania nad przestrzenią, nacisk powietrza prącego na narty, szum w uszach i widok, gdy wylatują za bulę: w dole, sto kilkadziesiąt metrów przed nimi, punkt, w którym mają wylądować.
[srodtytul]Lot w przyszłość[/srodtytul]
Nawet dziś, gdy na nowoczesnych mamutach już nie leci się nad zeskokiem na wysokości drugiego piętra, gdy ryzyko jest mniejsze, bo styl V pozwala bezpieczniej podejść do lądowania, a granica 200 m stała się dostępna nie tylko dla wybitnych, każdy, kto ją przekroczył, mówi, że to niezapomniane uczucie.
– Skoczek nie lata, skoczek spada – przypomina od czasu do czasu Adam Małysz, ale mamuty uwielbiamy właśnie za to, że podtrzymują nas w tym złudzeniu. FIS też to lubi, dlatego choć zabrania używania słów rekord świata, by nie napędzać wyścigu, to nie ma nic przeciw wielkiej planszy w Planicy, na której upamiętnia się najdalszy skok. I pozwala na powiększanie skoczni.