Symbol norweskiej potęgi parkuje na koronie stadionu. Wielki czarny wóz ze zdjęciami tych, którzy mają zdobywać medale, i napisem: Made by Norway. Przyćmił nawet scanię pomalowaną w szwedzkie barwy. Innym ekipom do smarowania nart i przebrania się wystarczają kabiny po drugiej stronie uliczki przy stadionie. Ale Skandynawowie lubią efektownie i z rozmachem.
Ich walka z resztą świata zaczyna się dzisiaj eliminacjami sprintu o 13.30. Wyścigi ćwierćfinałowe ruszają o 15 (transmisja w TVP2 i Eurosporcie). Już wczoraj podczas biegów kwalifikacyjnych, tych dla najsłabszych narciarzy, na trybunach były tłumy. Dziś trudno będzie znaleźć wolne miejsce. Jednego popołudnia pobiegnie dwoje największych bohaterów norweskiej zimy.
Petter Northug, wyszczekany i pewny siebie, jest większą gwiazdą. Ale Marit Bjoergen jest bardziej lubiana. I to przede wszystkim ona ma zapewnić gospodarzom deszcz złota. Chcą, żeby była Michaelem Phelpsem tych mistrzostw, zrobiła to co Jelena Wialbe, która w 1997 zdobyła wszystkie złote medale MŚ.
Niedługo minie rok, od kiedy Bjoergen przegrała ostatni bieg dystansowy, ale mistrzostwa to jednak co innego. Nawet Wialbe musiała się jednym zwycięstwem podzielić ze Stefanią Belmondo, a złoto na 5 km dostała dopiero po dyskwalifikacji Ljubow Jegorowej za doping.