Dominator: niszczyciel marzeń

?Legendarny czeski bramkarz Dominik Hasek skończył karierę po raz trzeci, chyba tym razem definitywnie

Publikacja: 14.10.2012 21:36

Dominik Hasek mimo 47 lat chciał jeszcze wrócić do NHL

Dominik Hasek mimo 47 lat chciał jeszcze wrócić do NHL

Foto: AP

Odchodzić nie zamierzał, mimo 47 lat i siwych włosów czuł się na siłach, żeby wrócić do NHL. Przekonał się, że jeszcze nie wieczór, więc bronił się przed emeryturą. Pytał, czy chcieliby go w Vancouver Canucks albo Carolina Hurricanes. Ogłoszenie brzmiało: do wzięcia starszy pan, kiedyś najlepszy bramkarz na świecie, bez wygórowanych żądań finansowych, bo swoje już zarobił.

Nikt się nie zgłosił, w dodatku przyszedł lokaut, więc Hasek stwierdził, że nie będzie się wygłupiał i skończy karierę. – Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby wrócić do NHL, ale druga strona nie chciała. Nadszedł więc czas na emeryturę – mówił czeskim mediom.
Chyba wyjdzie mu to na dobre, bo wreszcie przyjmą go do Hall of Fame. Swoje już osiągnął, pokazał, że można być wielkim nawet u schyłku kariery.

Miejsce w Galerii Sław należy mu się jak mało komu. Za mistrzostwo olimpijskie w Nagano (1998), za dwa Puchary Stanleya, za dwie nagrody dla najlepszego zawodnika NHL (Hart Trophy) i oczywiście najlepszego bramkarza (Vezina Trophy aż sześć razy). Ale też za niepowtarzalny styl, z którego Amerykanie i Kanadyjczycy żartowali, ale jednocześnie podziwiali grę Haszka.

Nazywali ją „nieortodoksyjną”, bo nie trzymał się reguł. Rzucał się pod nogi albo wyjeżdżał z bramki jak w piłce nożnej, krążek zasłaniał nie tą rękawicą co inni, odbijał strzały głową, brzuchem. Mógł tak robić, bo był niesamowicie elastyczny, komentatorzy mówili, że jest rozciągnięty jak gumka recepturka.

Producent kart płatniczych twierdził w reklamie: poza talentem Haska, za wszystkie inne rzeczy zapłacisz dzięki MasterCard.

Ciągle należy do niego rekord skutecznych interwencji w ciągu całej kariery w NHL (ponad 92 proc.), a dopiero niedawno rekord obron w czasie jednego sezonu poprawili Tim Thomas i Brian Elliot.

Nic dziwnego, że napastnikom rywali odbierał ochotę do gry (dostał przydomek „Dominator”), a kibice go uwielbiali. Na ogół, bo w 1997 roku podpadł fanom Buffalo Sabres.

Był w klubie on i był trener Ted Nolan. Okazało się, że Buffalo jest za małe dla nich dwóch. Hasek na zakończenie sezonu 1996–1997 wypalił, że dla niego byłoby lepiej, gdyby z Nolanem nie przedłużano wygasającej umowy. Nowy generalny menedżer Darcy Regier zaproponował Nolanowi umowę na warunkach nie do zaakceptowania.

Trener odmówił podpisu, a Regier podobno podarł papier i nowego nie wyjął. W klubie został Hasek, a szkoleniowca, który był ulubieńcem kibiców, pożegnano. Wielu fanów Sabres oskarżało Czecha o to, że doprowadził do zwolnienia Nolana i buczało na meczach. Obsługa lodowiska musiała puszczać brawa z taśmy.

Gwizdać na Haska? Dziś nie do pomyślenia, ale wtedy jeszcze nie był legendą. Stał się nią kilka miesięcy później, podczas igrzysk w Nagano – pierwszych, w których mogli zagrać zawodnicy z NHL. To była jedyna szansa kończącego karierę Wayne’a Gretzky’ego na olimpijskie złoto.

Kanadyjczycy byli blisko, w półfinale stanęli im na drodze Czesi, a Hasek akurat tamtego dnia przeszedł do historii. W staromodnym kasku z siatką wyglądał jak wyciągnięty z innej epoki.

Komentatorzy pytali, czy Hasek na pewno jest człowiekiem, bo dokonywał w bramce cudów. Nie dał się pokonać ani razu, a strzelali wielcy zawodnicy: Eric Lindros czy Brendan Shanahan. Gretzky nie strzelał, tylko patrzył, jak Hasek niszczy mu marzenia.
W ojczyźnie został bohaterem. Po zwycięskim finale z Rosją tłum zaczął skandować: „Hasek do pałacu”, więc zadzwonił do prezydenta Vaclava Havla i zapewnił, że na Hradczany się nie wybiera. Ale w NHL przeżywał rozczarowania. Sabres przegrali finał play off z Dallas Stars po kontrowersyjnym golu Bretta Hulla.
Puchar Stanleya dogonił dopiero w następnym klubie, Detroit Red Wings, w wieku 37 lat. Po tym sukcesie po raz pierwszy stwierdził: dość.
W 2004 roku odszedł, żeby być z rodziną i mieć więcej czasu dla siebie. Wytrzymał półtora roku i dał znać, że chce wrócić, a chociaż Red Wings mieli już dwóch drogich bramkarzy, to Haskowi nie odmówili. Nie było ryzyka, że zepsuje atmosferę w drużynie, bo poza incydentem z Nolanem (który sam był kłótliwy), nikomu nie zaszedł za skórę.
Zawsze dbał o dobrą atmosferę, a mówiąc po angielsku swoim akcentem rozbawiał każdego. Nie obrażał się, tylko śmiał z innymi. Dał się namówić na karaoke w radiu i wykonał m.in. Gangster’s Paradise, Ring of Fire czy Stayin Alive.
Kiedy odszedł z NHL drugi raz, w 2008 roku, znów wytrzymał tylko rok. Zaczął grać w rodzinnych Pardubicach, potem przeniósł się do Spartaka Moskwa w silnej rosyjskiej lidze KHL. Zobaczył, że idzie mu nieźle i znów zaczął marzyć o NHL.
Ale to marzenie się już nie spełni. Może zostanie nauczycielem, bo skończył historię i filologię czeską na uniwersytecie w Hradcu Kralove. Jeśli tylko nie będzie wykładał po angielsku, to na pewno sobie poradzi.

 

 

 

Odchodzić nie zamierzał, mimo 47 lat i siwych włosów czuł się na siłach, żeby wrócić do NHL. Przekonał się, że jeszcze nie wieczór, więc bronił się przed emeryturą. Pytał, czy chcieliby go w Vancouver Canucks albo Carolina Hurricanes. Ogłoszenie brzmiało: do wzięcia starszy pan, kiedyś najlepszy bramkarz na świecie, bez wygórowanych żądań finansowych, bo swoje już zarobił.

Nikt się nie zgłosił, w dodatku przyszedł lokaut, więc Hasek stwierdził, że nie będzie się wygłupiał i skończy karierę. – Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby wrócić do NHL, ale druga strona nie chciała. Nadszedł więc czas na emeryturę – mówił czeskim mediom.
Chyba wyjdzie mu to na dobre, bo wreszcie przyjmą go do Hall of Fame. Swoje już osiągnął, pokazał, że można być wielkim nawet u schyłku kariery.

Pozostało jeszcze 83% artykułu
Inne sporty
Gwiazdy szachów zagrają w Warszawie. Jan-Krzysztof Duda wierzy w sukces
kolarstwo
Paryż - Roubaix. Upadek Tadeja Pogacara. Mathieu Van Der Poel zwycięża
szachy
Jan-Krzysztof Duda znów zagra w Polsce. Celuje w zwycięstwo
Inne sporty
Polacy szykują się do sezonu. Wrócą na olimpijski tor
Inne sporty
Gwiazdy szachów znów w Warszawie. Zagrają Jan-Krzysztof Duda i Alireza Firouzja