W Pucharze FIS w Muonio było jak rok temu: trzy konkurencje, trzy zwycięstwa Justyny. Tyle że tym razem rywalki były znacznie silniejsze, a trasy z prawdziwego zdarzenia, a nie łatane z ubiegłorocznego śniegu.
Przed rokiem pogoda była jesienna, a nie zimowa i nie udało się rozegrać biegu dłuższego niż na 5 km. Teraz był sprint klasykiem, 5 km tym samym stylem i 10 dowolnym. Największą przewagę Justyna miała, zgodnie z przewidywaniami, w sobotę na 5 km. Wyprzedziła Rosjankę Julię Czekaliewą o ponad 29 sekund. Trzecia była Japonka Masako Ishida, a 20. miejsce zajęła Paulina Maciuszek, co jest dobrą wróżbą przed wyścigiem sztafet w najbliższą niedzielę podczas inauguracji Pucharu Świata w Gaellivare. W sobotę będzie indywidualny bieg na 10 km stylem dowolnym. Wczoraj w tej konkurencji Kowalczyk wyprzedziła o 4,5 sekundy Elisabeth Stephen z USA i o 5,6 Czekaliewą, która wraca do startów po urodzeniu dziecka.
Śniegu spadło pod dostatkiem, nie tylko w Muonio. Start Pucharu Świata nie jest zagrożony, inaczej niż w poprzednim sezonie, gdy pierwszy bieg przeniesiono z Beitostoelen do zimniejszego Sjusjoen, a i tak trasa 10 km stylem klasycznym przypominała sztuczne lodowisko. Dla Justyny śliski śnieg i styl łyżwowy to najgorsze połączenie, oznacza problemy z techniką i drętwienie piszczeli, problem, z którym nie może sobie poradzić od lat, mimo że Fischer przygotowuje jej specjalne buty.
Dlatego, choć nadzieje na miejsce na podium po wygranych w Muonio były rozbudzone, Kowalczyk przed rokiem w pierwszych zawodach PŚ zajęła dziesiąte miejsce, a trener Aleksander Wierietielny wspominał później, że Justyna czuła się na śniegu w Sjusjoen „jak krowa na lodzie". Oboje przyznawali, że niepotrzebnie dali się ponieść emocjom. Zwykle początek PŚ brali z marszu, w Sjusjoen nastawili się na dobry wynik i nerwy zawiodły.