Aleksander wędrowny

Aleksander Wierietielny: za rodzicami do Kazachstanu, za żoną do Polski, za Justyną Kowalczyk – wszędzie. Taki mu się trafił fach, życie w drodze.

Publikacja: 24.11.2012 10:00

Aleksander Wierietielny i Justyna Kowalczyk. Razem zdobywali złoto igrzysk i mistrzostw świata

Aleksander Wierietielny i Justyna Kowalczyk. Razem zdobywali złoto igrzysk i mistrzostw świata

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Różne rzeczy już o sobie słyszał. Że jest Białorusinem, Rosjaninem, Ukraińcem. Jakby było trudniej powiedzieć: Polak. Choć mieszka w Polsce od 30 lat, obywatelstwo ma od 20, a za złote medale zdobywane w biatlonie z Tomaszem Sikorą i w biegach z Justyną Kowalczyk dostał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

– Zdarza się, że Polacy próbują do mnie mówić po rosyjsku. Nie wiem, czy chcą pokazać, że umieją, czy się boją, że po polsku nie złapię. Ktoś mnie zresztą niedawno zapytał, czy umiem już czytać po polsku – mówi „Rz" Aleksander Wierietielny. Z uśmiechem, choć nie ukrywa, że przyjemnie wtedy nie jest.

Od 12 lat jest dla Justyny Kowalczyk trenerem, powiernikiem, odgromnikiem, biurem prasowym i księgowym. Kiedyś był też serwismenem, w czasach gdy nie mieli prawie nic. Teraz bywa nim tylko tam, gdzie nie jeździ z nimi sztab pomocników, np. w Nowej Zelandii.

Nie jestem katem

Ma 65 lat i sylwetkę biegacza, ani śladu nadwagi. Dba o zdrowie i nie usiedzi, gdy Justyna ćwiczy.

– Na treningach zawsze ze mną. Po nich siedzi w swoich papierkach, wykresach, kwitach. Coś rysuje, oblicza i rozlicza. Bezkompromisowy, lojalny, amaterialny, wojowniczy, ale tylko dla dobra sportowca. Z taką energią, że go muszę hamować – mówi „Rz" Justyna. Aleksander Wierietielny był z nią przy wszystkich sukcesach i porażkach. Gdy zdobywała medale młodzieżowych MŚ, gdy była zawieszona za niezgłoszenie leczenia deksometazonem, gdy w Turynie omdlała na trasie, a on bił kijkami kamerzystę TVP, który chciał filmować, jak się podnosiła z noszy. I gdy kilka dni później zdobywała tam pierwszy olimpijski medal. Był na złotych mistrzostwach świata w Libercu i srebrnych w Oslo. I w Vancouver, gdzie Justyna została mistrzynią olimpijską, a on się schował przed dziennikarzami, bo emocje wzięły górę.

Choć mawia, że jest za stary na płacz, oczy mu się często szklą, choćby rok temu w Val di Fiemme, gdy już było wiadomo, że Justyna znów wygra Tour de Ski. Krzyczy rzadko, ale nie gryzie się w język. Nieważne, czy trzeba walczyć z Justyną o noszenie czapki, czy ze związkiem o to, co dla niej najlepsze, czy ze Skandynawią o szacunek, a z Norwegią o astmę.

Obydwoje się denerwują, gdy słyszą, że jest katem. Kowalczyk wspomina, że długo nie pozwalał jej wystartować na 30 km, bo to za duże obciążenie. – Jego największą siłą jest, że umie słuchać. A sam tak ciężko pracuje, że głupio się obijać – mówi Justyna. – Nad nikim nie stoję, krzycząc: dawaj, musisz! Ja proponuję: zróbcie tak, będzie wynik. Nie zrobicie, nie będzie. Zmuszać kogoś można przez pół roku, a nie przez 12 lat – mówi o współpracy z Justyną. Ona zawsze powtarza, że kto uderzy w trenera, ten będzie miał z nią do czynienia.

Z pracy z Tomaszem Sikorą, którego doprowadził do pierwszego w polskim biatlonie mistrzostwa świata, w 1995 roku w Anterselvie, Wierietielny wspomnienia ma mieszane. – Tomek to był talent. A najbardziej pracowite są beztalencia – tłumaczy. Choć przejmował biatlonistów w kryzysie, a doprowadził ich do medali MŚ indywidualnie i drużynowo, związek pożegnał się z nim już trzy lata po Anterselvie i w złym stylu. Trener zadarł z prezesem Krzysztofem Lewickim, zarzucając mu nadużywanie władzy – zarzuty się później potwierdziły – a Sikora i inni liderzy kadry go nie poparli. Później żałowali.

– Czas leczy rany. Ale nie było wesoło, półtora roku byłem bezrobotny, bo prezes Lewicki użył wpływów w związku narciarskim, bym i tam nie znalazł pracy. Do PZN w końcu trafiłem, m.in. dzięki prof. Szymonowi Krasickiemu z krakowskiej AWF. Spotkaliśmy się na konferencji naukowej. Powiedział, że nie rozumie, dlaczego taki trener jest w Polsce bez pracy – wspomina Wierietielny. U prof. Krasickiego Justyna pisze teraz pracę doktorską.

To od czasów pracy z biatlonistami Wierietielny bywa nazywany Białorusinem, choć z Białorusią nic wspólnego nie ma. – Jak mnie wyrzucili, to związek zatrudnił trenerów białoruskich i chyba komuś się skojarzyło – mówi. W życiu miał tyle przeprowadzek i wiraży, że rzeczywiście można się pogubić. Mama była Ukrainką, ojciec Rosjaninem, przed wojną mieszkali w Hrubieszowie. Ale Aleksander urodził się w 1947 r. w fińskim Parkkala-Udd, porcie wynajętym na wymianę jeńców między Niemcami a ZSRR. Tam rodzice trafili na ponad dwa lata. W dokumentach wpisali mu narodowość rosyjską, po ojcu.

Już bardziej niż Białorusinem można by go nazywać Kazachem. W Kazachstanie spędził młodość, a siostra wciąż mieszka w Pawłodarze. Rodzice przenieśli się do kazachskiego Gałkina, bo władze ZSRR dawały tam osadnikom ziemię i pomagały na starcie. Z Kazachstanu Wierietielny ma najwięcej wspomnień. Z dorastania w Gałkinie, z górzystego Szczucińska – stąd pochodzi Władymir Smirnow, radziecki biegacz wszech czasów – gdzie się uczył biegać na nartach (był w kadrze, ale musiał przerwać karierę z powodu problemów z kręgosłupem), skończył technikum i wciąż ma kontakt z kolegami z tamtych czasów. Z Ałmat, gdzie kończył AWF. Z wojska, gdzie jeździł czołgiem Iosif Stalin-3, póki nie uciekł do jednostki sportowej trenować biatlon.

Meta w Soczi

Potem były jeszcze dwa lata w Moskwie, na studiach doktoranckich. Na moskiewskiej uczelni zjawiła się wtedy Barbara Piątkowska, studentka z Rawicza. W 1981 roku wzięli ślub, dwa lata później przeprowadzili się na stałe do Polski, Aleksander zaczął pracę w biatlonie, w 1989 r. urodziła się Matylda. Dr Barbara Piątkowska była przez ostatnie dwie kadencje prorektorem Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej im. Angelusa Silesiusa w Wałbrzychu, gdzie mieszkali od lat. Dopiero cztery miesiące temu przeprowadzili się z wałbrzyskiego bloku do domu w Poroninie.

Matyldę, jak ojca, ciągnie w świat, ale na zachód. Studiuje w Szkocji iberystykę i antropologię, była długo w Buenos Aires, studia skończy za pół roku i chce zacząć następne w Stanach. Trzy lata temu uprosiła ojca, żeby ją zabrał do Kazachstanu i pokazał jej ważne dla siebie miejsca. Czasami ma do niego w żartach pretensje, że będąc tylko gościem w domu, nie nauczył jej rosyjskiego. Justyna się przy nim nauczyła, zaprzyjaźniła z jego narciarskimi przyjaciółmi ze Wschodu. Dlatego od dawna mówi, że igrzyska w Soczi w 2014 r. to mają być najważniejsze chwile w jej karierze. A trener dodaje ostatnio, że dla niego to będzie meta.

– Po Soczi Justyna będzie chciała założyć rodzinę, mieć dzieci. A po przerwie nie wiadomo, czy wróci – mówi. Następnego sportowca już nie weźmie pod opiekę, bo wie, ile lat trzeba, by wytrenować wytrzymałościowca. Rosjanie chcieli go obsypać pieniędzmi, żeby im wytrenował drużynę już na Soczi, ale odmówił. Więc jeszcze dwa sezony i zapewne odejdzie na emeryturę. Trener, który dał polskiemu sportowi największe zimowe sukcesy poza skokami. Człowiek niby starej daty, ale ciągle młody, który tylko jednej rzeczy szczerze nie znosi: gdy trzeba coś komuś dwa razy powtarzać.

Różne rzeczy już o sobie słyszał. Że jest Białorusinem, Rosjaninem, Ukraińcem. Jakby było trudniej powiedzieć: Polak. Choć mieszka w Polsce od 30 lat, obywatelstwo ma od 20, a za złote medale zdobywane w biatlonie z Tomaszem Sikorą i w biegach z Justyną Kowalczyk dostał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

– Zdarza się, że Polacy próbują do mnie mówić po rosyjsku. Nie wiem, czy chcą pokazać, że umieją, czy się boją, że po polsku nie złapię. Ktoś mnie zresztą niedawno zapytał, czy umiem już czytać po polsku – mówi „Rz" Aleksander Wierietielny. Z uśmiechem, choć nie ukrywa, że przyjemnie wtedy nie jest.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Inne sporty
Gwiazdy szachów zagrają w Warszawie. Jan-Krzysztof Duda wierzy w sukces
kolarstwo
Paryż - Roubaix. Upadek Tadeja Pogacara. Mathieu Van Der Poel zwycięża
szachy
Jan-Krzysztof Duda znów zagra w Polsce. Celuje w zwycięstwo
Inne sporty
Polacy szykują się do sezonu. Wrócą na olimpijski tor
Inne sporty
Gwiazdy szachów znów w Warszawie. Zagrają Jan-Krzysztof Duda i Alireza Firouzja