Korespondencja z Predazzo
Znów grali w Predazzo Mazurka Dąbrowskiego. Nawet dwa razy, bo za pierwszym podejściem zaczęli za szybko. Gdy Kamil Stoch wchodził na podium, do szatni wracał właśnie Gregor Schlierenzauer, smutny, bo znów pokonany w ważnej próbie. A spod skoczni wymaszerowywała norweska orkiestra, z bębniarzami na czele. Nie doczekała się kolejnego złota dla Andersa Bardala, a brązowy medal Andersa Jacobsena to jednak nie to samo.
Stoch nie zostawił rywalom żadnych złudzeń. Skoczył dwa razy daleko, ze znakomitymi notami, w pierwszej serii dostał nawet jedną dwudziestkę. Po pierwszym skoku od razu wyciągnął w górę zaciśniętą dłoń. Po drugim czekał ze świętowaniem na noty sędziów, choć na wieży trenerskiej Łukasz Kruczek już złapał Zbigniewa Klimowskiego wpół i skakali z radości.
Przyzwyczailiśmy się, że w tym sezonie o zwycięstwach decydują ułamki punktów. A Kamil drugiego Petera Prevca wyprzedził aż o sześć punktów. Gdy się wreszcie pokazały noty i punkty, wzięli go na ramiona Dawid Kubacki z Piotrem Żyłą. Taką miał rundę honorową. Już to kiedyś widzieliśmy z polskim mistrzem w roli głównej.
Stocha nie było przy tym, gdy Adam Małysz zostawał w Predazzo podwójnym mistrzem świata. Dla niego tamten 2003 rok był rokiem awansu do kadry. Ale był na mistrzostwach w Sapporo w 2007 roku, gdy Małysz przeżywał podobną huśtawkę nastrojów jak on w Predazzo. Uciekł mu medal w pierwszym konkursie, jak Stochowi na średniej skoczni, mimo że forma przyszła w samą porę. Potem były długie rozmowy z żoną, zniechęcenie. A po nim euforia, gdy przyszła pora na drugi konkurs i Adam zaczął odlatywać tak daleko, że można go było ogłosić zwycięzcą już po pierwszej serii.