Reklama
Rozwiń

Długi cień Marit

Justyna Kowalczyk ma srebro na 30 km. Niemal całe złoto mistrzostw wzięły Norweżki. Coraz trudniej jest się przebić przez ich mur. Wygrała Marit Bjoergen

Publikacja: 04.03.2013 00:23

Justyna Kowalczyk, Marit Bjoergen i Therese Johaug – medalistki na 30 km. Ich rywalizacja to główna

Justyna Kowalczyk, Marit Bjoergen i Therese Johaug – medalistki na 30 km. Ich rywalizacja to główna atrakcja kobiecych biegów

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Norweżka ledwo dała radę wyciągnąć wszystkie medale z kieszeni. Ale fotoreporterzy nalegali. Złoty, złoty, srebrny, złoty – upchnięte w kurtce i splątane. Piąty, też złoty, za bieg na 30 km, miała już zawieszony na szyi.

Ona pozowała i udzielała wywiadów, a my mogliśmy sobie wyliczać polskie wspomnienia z mistrzostw: po złocie Marit ze sprintu zniknął spokój Justyny, po tym z biegu łączonego przyszła rezygnacja. Srebro jest za 10 km, z pierwszego od lat indywidualnego biegu w wielkiej imprezie, do którego Kowalczyk nie stanęła, a kolejne złoto – ze sztafety, z pięknym startem Justyny, ale fatalnym pozostałych Polek. I wreszcie medal za najdłuższy bieg, za finałową paradę Marit w Val di Fiemme.

Srebrny, ładny

Kowalczyk naharowała się na swoje srebro, prowadząc na zmianę z Therese Johaug. A Bjoergen na ostatniej górce przed finiszem wystrzeliła zza jej pleców po złoto.

– Srebrny, ładny. Pasuje mi do kolczyków. To mój siódmy medal mistrzostw świata, jako jedyna zdobywam je nieprzerwanie w każdej wielkiej imprezie od roku 2009. Może trudno w to uwierzyć, ale dla mnie to były naprawdę piękne mistrzostwa. Jeśli chodzi o atmosferę, miejsce, ludzi. Bo sportowo nie zasłużyłam na oklaski – mówiła potem Kowalczyk. Z uśmiechem, ale było jasne, że to bolało.

Skazani na siebie

Po złotych MŚ w Libercu, po igrzyskach w Vancouver, gdzie jeszcze była królową 30 km, po MŚ w Oslo, gdzie narzekała, czuła się obco, ale wyrwała Norweżkom dwa srebra i brąz, przyszły mistrzostwa samych ciosów. Od przepłakanego początku, po upadku w finale sprintu, aż do ostatniej soboty, gdy Justyna powtarzała za metą: – Proszę nie robić takich min, życzę wszystkim nieudanych mistrzostw z jednym medalem. Ale trener Aleksander Wierietielny, czekający na nią na parkingu, był po biegu roztrzęsiony. I nawet gdy emocje trochę opadły, nadal uważał to srebro za kolejną straconą szansę.

Dla Justyny był surowy jak nigdy. Dwa lata temu odjeżdżali z Oslo w dobrej komitywie, choć też uciekło tam złoto. Trener mówił wtedy półżartem, że wszystkiemu winne „astmatyczne powietrze". W Val di Fiemme nawet półsłowem nie zaczepił Norwegów. Przeciwnie, mówił z podziwem o ich przemyśle biegów, który w coraz szybszym tempie produkuje kolejne medale. Z zazdrością też, bo oni z Justyną od lat mogą Norweżkom przeciwstawić tylko swoją partyzantkę. Coraz bogatszą, coraz lepiej zorganizowaną, ale jednak ciągle partyzantkę. Daleko od domu, bez życia prywatnego, spalając się w emocjach. Są na siebie skazani, to najlepsza i najtrwalsza para sportowiec-trener, jaką miał polski sport. W chwilach próby zawsze jedno wstawiało się za drugim.

A w Val di Fiemme coś pękło. Na pewno na krótko, ale z hukiem. Trener ma żal, że Justyna coraz trudniej przyjmuje krytykę i że ona, pisząca właśnie doktorat o swoich przygotowaniach, coraz rzadziej słucha jego, doktora od lat. Że w biegach, na których im najbardziej zależało, sprincie i 30 km, wybrała swój plan bitwy, choć wspólnie obmyślali inny.

Justyna starała się tonować emocje, tłumaczyła, że nie miała w ostatnim biegu innego wyjścia. Medal był pewny już po 20 kilometrach, ale rozgrywka o to, której z nich trzech – Kowalczyk, Bjoergen, Johaug – przypadnie, jaki kolor, wyglądała chwilami kuriozalnie.

W pewnym momencie Justyna po prostu stanęła, dając znak, żeby Marit wreszcie wyszła na prowadzenie. I wyszła, na 100 metrów, potem znów była cieniem Kowalczyk. Mocno pracowała na początku biegu, ale na ostatnich kilometrach już tylko oszczędzała siły na finisz. Takie jej prawo, to nie kolarstwo, w biegach można się wozić za plecami lidera.

Na ostatnim podbiegu uciekły we dwie, zostawiając Johaug z tyłu. A na stadionie Marit ruszyła jak torpeda.

To w Val di Fiemme dziesięć lat temu zaczęła zbierać tytuły mistrzyni świata. Od soboty ma ich już 12. Zdobyła dla Norwegii połowę złotych medali w tych MŚ. W biegach kobiet jedyne złoto umknęło Norweżkom tam, gdzie Marit nie startowała, w drużynowym sprincie, wygranym przez Amerykanki. Bjoergen biegnie swoim tempem po tytuł narciarki wszech czasów.  Wybierając sobie starty, oszczędzając się na mistrzostwa i igrzyska.

Fabryka biegów

Już w trzeciej z rzędu wielkiej imprezie zdobywa pięć medali i jest największą gwiazdą. A do norweskiej fabryki biegów płynie dzięki niej coraz więcej pieniędzy, na coraz lepszy system szkolenia, na coraz lepszy sprzęt. Koło się zamyka.

Justyna i trener na rok przed igrzyskami w Soczi ciągle mają dość sił i ambicji, żeby to koło przynajmniej na chwilę zatrzymywać. Ale już dawno tak nie potrzebowali długiej i szczerej rozmowy jak wczoraj, gdy ruszali z powrotem do Polski.

Opinia

Justyna Kowalczyk, druga w biegu na 30 km

Jestem zadowolona ze srebra. Jasne, że chciałam wygrać, byłam gotowa, by wygrać. Ale nie wyszło. Sprint popsuł wiele, może potem to się dominem posypało. W biegu łączonym nie byłam w stanie nic zrobić. 10 km ominęłam, żeby na 30 km walczyć o medal. I ten bieg był naprawdę dobry. Trener może ma większe ambicje, ale to nie on był na nartach, więc nie wie do końca, jak to wyglądało. Podczas drogi powrotnej z mistrzostw będziemy mieli czas, żeby o tym porozmawiać i to wszystko przetrawić. Każdy trawi w swoim tempie. Mam medal. Przecież nie zawsze muszę ich zdobywać piętnaście.

Bieg na 30 km był bardzo ciężki. Na początku wszystko się dobrze układało, zmieniałyśmy się na prowadzeniu, nie było wypadków. Od początku narty Norweżek jechały lepiej, myślałam że może na ostatniej zmianie coś się zmieni. Nasi serwismeni mieli dobre informacje, ale nie zdążyli zareagować, bo jest ich tylko dwóch. W porównaniu z resztą świata miałam znakomite narty. Ale nie w porównaniu z Norweżkami. Atakowałam na ostatnich 15 km gdzie się dało i jak się dało. Nie było to łatwe, bo na prostych i na zjazdach robiła się w torach śnieżna wata. I pierwsza musiałam tę watę przecierać dla innych. Dlatego się w pewnych momentach zatrzymywałyśmy, czekając, która pójdzie pierwsza. Wiedziałam 5 km przed metą, że jeśli dowiozę dziewczyny na finisz, będzie ciężko. Starałam się, ale jedną dowiozłam. Czasem tak jest, możesz przyjechać w życiowej formie, a jednak coś się nie składa. Bardzo chcę już jechać do domu. W Pucharze Świata startuję do końca. Miałam nie biec w Oslo, ale w Soczi straciłam za dużo punktów i żeby pilnować Kryształowej Kuli, muszę stanąć m.in. na starcie trzydziestki na Holmenkollen. Trzeba pięknie zakończyć sezon. A potem zobaczymy.

—piw

Norweżka ledwo dała radę wyciągnąć wszystkie medale z kieszeni. Ale fotoreporterzy nalegali. Złoty, złoty, srebrny, złoty – upchnięte w kurtce i splątane. Piąty, też złoty, za bieg na 30 km, miała już zawieszony na szyi.

Ona pozowała i udzielała wywiadów, a my mogliśmy sobie wyliczać polskie wspomnienia z mistrzostw: po złocie Marit ze sprintu zniknął spokój Justyny, po tym z biegu łączonego przyszła rezygnacja. Srebro jest za 10 km, z pierwszego od lat indywidualnego biegu w wielkiej imprezie, do którego Kowalczyk nie stanęła, a kolejne złoto – ze sztafety, z pięknym startem Justyny, ale fatalnym pozostałych Polek. I wreszcie medal za najdłuższy bieg, za finałową paradę Marit w Val di Fiemme.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Inne sporty
Czy to najlepszy sportowiec 2024 roku? Dokonał rzeczy wyjątkowych
Inne sporty
Tomasz Chamera: Za wizerunek PKOl odpowiada jego prezes
pływanie
Mistrzostwa świata w pływaniu. Rekordowa impreza reprezentacji Polski
Pływanie
Mistrzostwa świata w pływaniu. Kolejne medale i polskie rekordy w Budapeszcie
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Inne sporty
Kolarstwo. Zakażą stosowania tlenku węgla?
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku