Każdy medal to będzie skarb

Cztery lata temu w Vancouver reprezentacja Polski zdobyła sześć medali. Ten wynik to nasz zimowy rekord.

Publikacja: 07.02.2014 12:05

Reprezentacja Polski startowała we wszystkich igrzyskach zimowych. Medale zdobywała w sześciu. Justyna Kowalczyk, Kamil Stoch, łyżwiarki i łyżwiarze szybcy powinni w Soczi poprawić bilans, choć łatwo nie będzie.

Ekipa jedzie spora, największa w kronikach polskiego olimpizmu zimowego, 60 osób wypełniło normy i dostało bilety do Soczi. Gdyby decydowała liczebność, Polska zajęłaby 17. miejsce, co oceniać niełatwo, bo z Rosją (230 uczestników), USA (225) czy Kanadą (221) równać się nie można, lecz pozycja zaraz za Chinami (66), Czechami (85) lub Wielką Brytanią (62), obok Łotwy (58), Australii (61) i Słowacji (62), wydaje się naturalna – żyjemy w kraju średnich gór, umiarkowanych zim i względnie skromnych środków przeznaczanych na sport.

Kobieta w trakcie przejść

Optymiści powiedzą, że we wszystkich igrzyskach zimowych XXI wieku Polska pojawiła się w klasyfikacji medalowej. To prawda, a także to, że krzywa nam rośnie: w Salt Lake City – 2 krążki, w Turynie też 2, w Vancouver już 6. Nie zmienia to faktu, że bez talentów Kowalczyk i Małysza całe polskie zyski z olimpiad zimowych spadłyby o ponad połowę, ta para zdobyła 8 medali z 14.

Adama Małysza na skoczniach już nie ma, w Soczi też go nie będzie, bo rola attaché olimpijskiego była nie do pogodzenia z zobowiązaniami reklamowymi wobec grupy sponsorów. Justyna Kowalczyk, choć obolała, jeszcze jest, i na nią znów patrzymy z wielką olimpijską nadzieją, nawet jeśli od tygodni słyszymy, że przeszkód do podium jest więcej niż norweskich fiordów.

Chociaż piszczele mistrzyni nie pozwalają jej rozwinąć wielkiej prędkości w stylu łyżwowym, a zraniona ostatnio lewa stopa ograniczyła możliwości treningu w stylu klasycznym, choć niedawny start pucharowy w Toblach przyniósł porażkę z trzema Norweżkami i Szwedką Charlotte Kallą na 10 km klasykiem, choć plany treningowe zmieniały się nagle i wypadł z nich Tour de Ski, choć piątego Pucharu Świata nie będzie, choć rok temu w Soczi podczas próby przedolimpijskiej dostała od tras w Krasnej Polanie mocno w kość, choć wystartuje z niekorzystnej pozycji, przed Norweżkami – to trzeba wierzyć w moc Justyny Kowalczyk.

Uzasadnienie jest proste: siła ducha biegaczki z Kasiny Wielkiej została sprawdzona nieraz w ekstremalnych warunkach. Justyna Kowalczyk podnosiła się po upadkach i wygrywała – tym zwycięstwem był brąz na 30 km stylem dowolnym w Turynie i nieprawdopodobny finisz biegu po złoto na 30 km stylem klasycznym w Vancouver.

Pierwszy test w sobotę

Polka od 15 lat ma tego samego trenera, Aleksandra Wierietielnego, z którym przemierzyła długą drogę od pierwszych startów w Pucharze Świata po cztery Kryształowe Kule, osiągnęła sukces w igrzyskach i mistrzostwach świata.

Program olimpijski w Soczi nie jest dla niej zbyt łaskawy. Już w sobotę czeka ją walka z podwójnym bólem biegu łączonego na ?15 km: jedna połowa cierpienia dla lewej stopy w stylu klasycznym, druga dla piszczeli w stylu łyżwowym. W czwartek 13 lutego drugi bieg, chyba ten najważniejszy, na 10 km klasykiem. Ten, w którym w pełni zdrowa mogłaby pobić Marit Bjoergen. Potem, 22 lutego, dzień przed ceremonią zamknięcia, zostanie maraton na 30 km, zgodnie z zasadą olimpijskiej rotacji, stylem dowolnym. Tam siła ducha pani Justyny przyda się najbardziej.

Zapowiadany start Kowalczyk w sztafecie 4 x 5 km (15 lutego) i sprincie drużynowym (19 lutego) pozostawmy na razie z boku. Będzie czy nie – zobaczymy we właściwym czasie.

Magister skoczek

Kamil Stoch jest oczywistym dowódcą grupy polskich skoczków. Mistrz świata z dużej skoczni w Predazzo (2013), czwarty na mistrzostwach świata w Libercu (2009), obecny lider Pucharu Świata, zwycięzca 11 konkursów cyklu PŚ (tej zimy czterech), trzeci w pucharowej klasyfikacji końcowej ubiegłej zimy – to pokazuje, gdzie znalazł się spokojny sportowiec, który wyrastał w cieniu Adama Małysza i z tego cienia wyszedł.

Na igrzyskach jest trzeci raz. W Turynie/Pragelato był 16. na skoczni normalnej, 26. na dużej, 5. w konkursie drużynowym. W Vancouver/Whistler zajmował odpowiednio pozycje 27., 14. i 6. Oznacza to tylko tyle, że igrzyska pozostały jedynym miejscem, gdzie nie znalazł jeszcze pełnej sportowej satysfakcji.

Prawdę mówiąc, trudno sobie wyobrazić lepszą okazję do wypełnienia tej luki. Doświadczenie jest. Pewność swych umiejętności też. Forma jest – dwa wygrane konkursy w Willingen poprzedzające wyjazd do Soczi to potwierdziły. Presja też jest – wiadomo. Magister Stoch (po krakowskiej Akademii Wychowania Fizycznego) wie jednak, jak walczyć z ciężarem oczekiwań. – Gdybym nie skakał tak dobrze, to przejmowałbym się bardziej, martwiłbym się, jak osiągnąć dobrą dyspozycję – mówił już w Soczi.

Trener Łukasz Kruczek, choć tego sezonu naprawdę nie musi się wstydzić, bo jego skoczkowie zbierali zwycięstwa nawet w warunkach loteryjnych, woli zwyczajem większości trenerów tonować bojowe nastroje. – Skocznie w Soczi są zupełnie inne niż ta wielka w Willingen, trzeba czasu, by się przestawić.

Wyskoczyć ponad sosny

Czasu nie było wiele, bo kwalifikacje już w sobotę, konkurs na skoczni normalnej w pierwszą niedzielę igrzysk, ale inni mają takie same problemy. Prawdziwym wrogiem skoczków pozostaje zawsze wiatr i jeśli szukać godnego przeciwnika dla Stocha i kompanii, to nie tylko w drużynach Austrii, Słowenii, Norwegii czy Japonii, ale także w naturze.

Zarówno w niedzielę, jak i 15 lutego w sobotę (konkurs indywidualny na dużej skoczni) oraz dwa dni później w konkursie drużynowym skoczkowie są w stanie walczyć o medale. Fantazja podpowiada, że któryś z pozostałej czwórki: Maciej Kot, Piotr Żyła, Dawid Kubacki lub Jan Ziobro, też może wyskoczyć ponad czubki kaukaskich sosen. Spełnianie takich marzeń pasuje do polskiej mentalności, więc kto wie...

Kiedy cztery lata temu Katarzyna Bachleda-Curuś, Katarzyna Woźniak i Luiza Złotkowska pędziły w Vancouver do mety wyścigu drużynowego na dochodzenie, pokonały Amerykanki i zdobyły brąz – jeszcze nie wierzyliśmy, że w polskim łyżwiarstwie szybkim zaczął się nowy czas.

Okazało się, że żadnego przypadku nie było, choć odrobina magii na pewno. W końcu nie jest zwykłą sprawą, że medalistki olimpijskie pochodzą z kraju, w którym nie ma krytego toru łyżwiarskiego, w którym ze skromnego stypendium nie jest łatwo wyżyć, dbać o formę, wyjeżdżać na zawody i naprawdę mocno trenować.

Tymczasem ten medal z Vancouver obudził reprezentację łyżwiarską, dał motywację. Panie potwierdziły sukces olimpijski, zdobywając rok temu w Soczi srebro mistrzostw świata. Panowie ambitnie dogonili koleżanki, ubiegłej zimy Zbigniew Bródka zdobył Puchar Świata na dystansie 1500 m, drużyna wywalczyła brąz mistrzostw świata, nagle okazało się, że mimo przeszkód i polskiej biedy z lodowiskami można walczyć z najlepszymi.

Różne są drogi, jedne wiodą przez starty i treningi w holenderskich grupach zawodowych, inne przez łączenie pracy i ćwiczeń w kraju, ale efekt wygląda naprawdę dobrze – kadra panczenistów zaczęła doganiać świat.

Strażak łyżwiarz

Zbigniew Bródka stał się jednym z jej liderów, jego indywidualne starty na 1000 m (12 lutego) i 1500 m (15 lutego) mogą dać medal – kilka lat temu napisać takie zdanie byłoby trudno. Ten medal na szyi pana Zbigniewa byłby także medalem dla straży pożarnej w Łowiczu, która daje sportowcowi zarobić na chleb, dla pierwszych trenerów, którzy założyli w Głownie sekcję łyżwiarską, choć do najbliższego toru było 80 km, dla wszystkich, którzy pomagali.

W Vancouver Bródka zajął 27. miejsce na 1500 m, stres debiutu ma za sobą. Teraz czas na atak. Jeśli zaś nie on, to może Konrad Niedźwiedzki, wicemistrz Europy, wielki krajowy rywal. Obaj znają tor w Soczi, potrafią na nim jeździć.

Być może dniem największego szczęścia polskiego łyżwiarstwa w Soczi będzie jednak 22 lutego, dzień wyścigów drużynowych kobiet i mężczyzn (z Janem Szymańskim jako trzecim w zespole). Patrzmy na panczeny w Adler Arenie.

Sport jest piękny także dlatego, że sprawia niespodzianki. W polskiej reprezentacji w tej kategorii największe szanse mają biatlonistki. Problem w tym, że nie wiadomo która. Krystyna Pałka, Weronika Nowakowska-Ziemniak, Monika Hojnisz, Magdalena Gwizdoń – każda potrafiła pokazać się w Pucharze Świata lub mistrzostwach świata. Gdyby trafiły z formą jednego dnia, to spełniłoby się marzenie – pierwszy medal olimpijski dla kobiecego biatlonu, dla męskiego Tomasz Sikora zrobił swoje w Turynie. Może zatem ten sukces zapewni sztafeta, która kilka razy była blisko, ale zawsze wiatr zniósł pocisk albo nogi nie poniosły dostatecznie szybko.

Polska ekipa jest mocna jak nigdy, ale worka medali z igrzysk w Soczi nie wywieziemy. Każdy to będzie mały skarb.

Reprezentacja Polski startowała we wszystkich igrzyskach zimowych. Medale zdobywała w sześciu. Justyna Kowalczyk, Kamil Stoch, łyżwiarki i łyżwiarze szybcy powinni w Soczi poprawić bilans, choć łatwo nie będzie.

Ekipa jedzie spora, największa w kronikach polskiego olimpizmu zimowego, 60 osób wypełniło normy i dostało bilety do Soczi. Gdyby decydowała liczebność, Polska zajęłaby 17. miejsce, co oceniać niełatwo, bo z Rosją (230 uczestników), USA (225) czy Kanadą (221) równać się nie można, lecz pozycja zaraz za Chinami (66), Czechami (85) lub Wielką Brytanią (62), obok Łotwy (58), Australii (61) i Słowacji (62), wydaje się naturalna – żyjemy w kraju średnich gór, umiarkowanych zim i względnie skromnych środków przeznaczanych na sport.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Inne sporty
Polacy szykują się do sezonu. Wrócą na olimpijski tor
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Inne sporty
Gwiazdy szachów znów w Warszawie. Zagrają Jan-Krzysztof Duda i Alireza Firouzja
kajakarstwo
Klaudia Zwolińska szykuje się do nowego sezonu. Cel to mistrzostwa świata
Kolarstwo
Strade Bianche. Tadej Pogacar upada, ale wygrywa
Materiał Partnera
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Kolarstwo
Trwa proces lekarza, który wspierał kolarzy. Nie zawsze były to legalne sposoby
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście