Reklama
Rozwiń

Czar lodowiska, kija i krążka

Mariusz Czerkawski - najlepszy polski hokeista, były gracz NHL, o igrzyskach ?i swoim olimpijskim rozczarowaniu.

Publikacja: 07.02.2014 12:15

Rz: Co jest dla was ważniejsze: złoty medal czy Puchar Stanleya?

Mariusz Czerkawski:

Nie da się tego porównać. Marzeniem każdego hokeisty grającego w klubie NHL jest zdobycie Pucharu Stanleya. W klubach nie ma podziałów na narodowości. Ale nie znam nikogo, kto powiedziałby, że nie zależy mu na reprezentowaniu swojego kraju na igrzyskach. Istnieje nawet coś takiego jak Triple Gold Club i zrzesza hokeistów lub trenerów, którzy wywalczyli trzy trofea: Puchar Stanleya, złoty medal olimpijski i tytuł mistrza świata. To jest grupa ponad 20 hokeistów. Członkami są m.in. Aleksander Mogilny, Igor Łarionow, Jaromir Jagr, kilku Kanadyjczyków i Szwedów. Ale największym, takim jak Mark Messier, Steve Yzerman czy Wayne Gretzky to się nie udało.

Grał pan w Boston Bruins, Edmonton Oilers, New York Islanders, w Montrealu i Toronto. Czy mistrzowie olimpijscy są w NHL otaczani kultem?

Są szanowani. A niektórzy przeszli do legendy. Pamiętajmy, że zawodowi hokeiści mogą brać udział w igrzyskach dopiero od roku 1988, czyli od Calgary. Nic dziwnego, że na powojennych igrzyskach aż osiem razy złote medale zdobywali hokeiści Związku Radzieckiego. Formalnie byli amatorami. Kiedy już udało się ich pokonać, każdy inny zwycięzca był fetowany w szczególny sposób.

Do tego dochodziły względy polityczne. Igrzyska w Grenoble przypadały akurat na okres Praskiej Wiosny 1968 roku. Kiedy bramkę dla Czechosłowacji strzelił Jozef Golonka, położył się na lodzie ?i udawał, że strzela do Rosjan ?z kija hokejowego. Cała Europa się z nim cieszyła.

No tak, ale ostatecznie Czesi przegrali, a minęło parę miesięcy i do Pragi wkroczyły wojska Układu Warszawskiego. Ja myślę o innego rodzaju pamięci i szacunku. Takim, jak w Stanach Zjednoczonych wciąż cieszą się hokeiści, którzy w decydującym meczu igrzysk w Lake Placid pokonali Związek Radziecki 4:3. Rosjanie mieli fantastyczną jak zwykle drużynę z Władysławem Tretjakiem w bramce, Wiaczesławem Fietisowem, Borysem Michajłowem, Walerym Charłamowem czy Helmutem Balderisem.

Sami „państwowi amatorzy"...

No właśnie. A po stronie amerykańskiej grali prawdziwi amatorzy, studenci wyższych uczelni. Stali się bohaterami narodowymi, kręci się o nich filmy, bo to była jedna z największych sensacji w historii nie tylko hokeja, ale igrzysk w ogóle. Rosjanie wtedy Amerykanów zlekceważyli, bo kilka dni przed rozpoczęciem igrzysk pokonali ich w Madison Square Garden 10:3. I ta pewność ich zgubiła. Prowadzili 1:0, 2:1 i 3:2. Amerykanie za każdym razem wyrównywali, a na dziesięć minut przed końcem wyszli na prowadzenie 4:3. Bronili się skutecznie przez ten czas, doprowadzając do ataków serca kibiców w hali, przed radioodbiornikami i telewizorami. W słynnej transmisji stacji ABC, na pięć sekund przed końcem meczu komentator krzyczał: Czy wierzycie w cuda!? Taaak!

To trochę tak jak z Polakami, którzy pokonali Rosjan w pierwszym meczu mistrzostw świata w Katowicach, w roku 1976.

Dokładnie tak samo. Nieco wcześniej Związek Radziecki, w innym spotkaniu, niemal tradycyjnie wbił nam kilkanaście bramek...

Raz nawet 17. Mówiło się wtedy z sarkazmem, nawiązując do tytułu serialu o radzieckim szpiegu Stirlitzu w Berlinie: „Siedemnaście mgnień wiosny".

ZSRR ogrywał nas za każdym razem, więc porażki z Polską Rosjanie nie brali pod uwagę. Zdaje się, wiem to od starszych kolegów, bo sam miałem wtedy cztery latka, że wieczór i noc poprzedzające mecz Rosjanie spędzili na zwiedzaniu Katowic, bynajmniej nie trasą turystyczną.

Nie znam hokeisty, któremu nie zależałoby na grze w olimpijskiej reprezentacji swego kraju

Tym bardziej że w Katowicach nie ma takiej trasy.

Bez żartów. Mieszkałem ?w Tychach. Jakkolwiek by nie było, to już nie nasza sprawa, ?że Rosjanie przygotowywali się ?do meczu z Polską w sposób odbiegający od standardów. ?A do tego Andrzej Tkacz bronił jak Tomaszewski na Wembley, ?a Wiesiek Jobczyk strzelił trzy bramki. Wygraliśmy 6:4.

W ZSRR nie wolno było wymieniać nazwiska ?Jobczyk w kontekście ?tego meczu, bo w języku rosyjskim ono dwuznacznie ?się kojarzyło.

Szkoda tylko, że mistrzostwa w Katowicach, które tak dobrze się zaczęły, źle się skończyły. Przegraliśmy z Niemcami z RFN i spadliśmy z grupy A. W tamtych czasach graliśmy raz w grupie A, raz w B. Inaczej mówiąc, przez kilkadziesiąt lat Polska znajdowała się gdzieś na początku drugiej dziesiątki najlepszych reprezentacji świata. Oczywiście to nie futbol, sklasyfikowanych reprezentacji było niewiele. Kiedy jechałem na igrzyska do Albertville, miałem 20 lat i wydawało mi się, że jestem na początku drogi, która doprowadzi mnie do pobicia polskich rekordów uczestnictwa w igrzyskach, Henryka Grutha i Jurka Potza. Oni byli na czterech. Ale okazało się, że moje były ostatnimi, w jakich Polacy brali udział. Minęły od tamtej pory 22 lata. Nawet polscy piłkarze nie czekali tak długo na udział w mundialu.

Hokej jest chyba zresztą czymś w rodzaju piłki nożnej zimowych igrzysk. Tak sobie myślę, jako wielbiciel tej dyscypliny.

To porównanie jest uprawnione. Chociaż nie futbol na letnich igrzyskach, bo tam jest akurat słabszy, tylko w ogóle. Turniej hokeja toczy się przez cały czas trwania olimpiady, wzbudza więc zainteresowanie od pierwszego do ostatniego dnia. Przyjeżdżają gwiazdy, znane na całym świecie, a nie tak jak skoczkowie czy narciarze, w kilku krajach. Zaraz zaczną się też spekulacje mediów szacujących, ile milionów dolarów jeździ po lodowisku. To wszystko podkręca atmosferę. Poza tym to jedyna konkurencja zimowych igrzysk, w której dochodzi do bezpośredniego starcia dwóch stron. Skoczkowie walczą z wiatrem i odległościami, narciarze i łyżwiarze z czasem, a hokeiści bezpośrednio ze sobą. Taka rywalizacja zawsze wzbudza emocje.

Chyba nie tylko to. Mówimy o „królach" i „królowych nart", ale królem igrzysk jest hokej, bo widać w nim charakter narodu, a nie tylko umiejętności poszczególnych zawodników. Rosjanie mówią wprost, że oddaliby kilka medali narciarzy czy łyżwiarzy za jeden złoty ?– hokeistów.

To wynika także z pozycji hokeja w kilku krajach. W Rosji nakłady na hokej są podobne jak na piłkę. W Szwecji też. W Czechach i Słowacji hokej jest ważniejszy od piłki. W Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i Finlandii zdecydowanie ważniejszy. Szwajcaria, która w ostatnich latach zrobiła w hokeju ogromne postępy, jest aktualnym wicemistrzem świata. A szwajcarscy piłkarze znowu awansowali do finałów piłkarskiego mundialu. Rosja jest gospodarzem igrzysk, więc nic dziwnego, że zależy jej na zdobyciu złotego medalu w sporcie narodowym. Nieprzypadkowo Władimir Putin wychodzi w stroju hokejowym na lodowisko. Aleksandr Łukaszenko tak dalece identyfikuje się z hokejem, że mimo izolacji Białorusi, doprowadził do zorganizowania w tym kraju mistrzostw świata.

Coś takiego na pewno odbije się większym echem niż, na przykład, mistrzostwa świata ?w short-tracku.

Skoro hokej jest ważny dla narodu, to przywódca kraju nie może udawać, że tego nie widzi. Zresztą akurat w przypadku Łukaszenki to jest naturalne, a chyba nawet i Putina. Kiedy w roku 1998 złoty medal olimpijski zdobyli hokeiści Czech, prezydent Vaclav Havel wysłał po nich do Nagano swój samolot. Nie tylko przywiózł ich do Pragi na spotkanie z kibicami, ale rozwiózł potem po klubach NHL w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, żeby nie spóźnili się na treningi. To nie był gest wykonany pod wyborców.

W Polsce tylko piłka mogłaby wzbudzić podobne reakcje głowy państwa lub premiera.

To się nie zmieni, dopóki ktoś nie zainwestuje w polski hokej. Gdyby Legia, klub o najwyższym budżecie w kraju, przeznaczyła z niego na sekcję hokejową 3 mln złotych, miałaby drużynę w pierwszej piątce najlepszych w lidze. I widzów na trybunach Torwaru. Szkoda, że spółki Skarbu Państwa, które wydają miliony złotych na przykład na trwający tylko trzy tygodnie rajd Dakar, nie przeznaczą chociaż ułamka tych kwot na hokej. Miałyby reklamę przez cały rok, a jeszcze rozszerzyłyby rynki. Hokej jest jedynym popularnym sportem zespołowym w Polsce, który nie ma poważnego sponsora. A żeby wejść wyżej, potrzebne są pieniądze. Może gdyby je miał, byłyby sukcesy takie, jak w innych popularnych dyscyplinach. Koło się zamyka.

W Rosji sponsorem ligi hokejowej jest Gazprom, który dobrze na tym wychodzi.

I rosyjski hokej też. Kilka lat temu powołano tam do życia KHL, czyli ligę kontynentalną. Coś na wzór kanadyjsko-amerykańskiej NHL. Gra w niej 28 drużyn, także spoza Rosji. Zawodnicy zarabiają znacznie lepiej niż w NHL, a w dodatku nie muszą oddawać fiskusowi, jak w Ameryce, około połowy swoich zarobków, tylko 13 procent. Przy takich warunkach nawet wyjazd do klubu na Syberii nie jest uciążliwy. Nic dziwnego, że w KHL grają Kanadyjczycy, Amerykanie, Szwedzi, Finowie, a w Awangardzie Omsk występował nawet Jaromir Jagr. Trudno się dziwić, że przy takiej popularności hokeja, Rosjanom zależy na tytule mistrza olimpijskiego. Czekają na to od roku 1992. Zdobyli go jako Wspólnota Niepodległych Państw w Albertville, czyli akurat wtedy, kiedy my się z igrzyskami żegnaliśmy. Jak na ich możliwości – to bardzo długo. Jeśli chodzi o igrzyska, jestem osobiście rozczarowany, bo później, kiedy występowałem w najlepszych klubach świata, już na nie jechać nie mogłem. Marzenia się nie spełniły.

Mariusz Czerkawski będzie ?w Soczi komentował mecze hokejowe dla TVP.

Inne sporty
Czy to najlepszy sportowiec 2024 roku? Dokonał rzeczy wyjątkowych
Inne sporty
Tomasz Chamera: Za wizerunek PKOl odpowiada jego prezes
pływanie
Mistrzostwa świata w pływaniu. Rekordowa impreza reprezentacji Polski
Pływanie
Mistrzostwa świata w pływaniu. Kolejne medale i polskie rekordy w Budapeszcie
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Inne sporty
Kolarstwo. Zakażą stosowania tlenku węgla?
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku