Orkiestra ?grała dla Polaka
Co znaczą panczeny w Holandii, powtarzać nie trzeba, tu w Soczi na trybunach też jest w trzech czwartych pomarańczowo, a do tego przed wejściem do Adler Areny stoi jeszcze kilkadziesiąt oranżowych rowerów (z koszykiem z przodu). Przed zawodami gra holenderska orkiestra dęta, repertuar stadionowy, dużo bębnienia i trąb, ale da się rozpoznać tematy. Najpopularniejszy jest ten, który w polskich halach ma słowa: „Polskaaaa, biało-czerwoni!!!". Dla Soczi muzycy opracowali na swe puzony i tuby „Podmoskownyje wieczera", niech będzie, ale tubylców śpiewało niewielu, bo stąd jednak do Moskwy daleko.
Holendrzy w każdych zawodach olimpijskich rządzą, bogactwo sław mają wyjątkowe, Verweij może nie jest największą (ale w drużynie już dwa razy był mistrzem świata), lecz wiadomo, że jak ktoś taki startuje, to spodziewać się można wszystkiego. Ruszył ostro, elektroniczna niebieska linia, którą w telewizorach wskazuje się czas lidera, śmigała mu tuż przed nosem. Dochodził do niej centymetr po centymetrze, wzroku nie można było oderwać od tego komputerowego wynalazku. Amerykanin się nie liczył, srebro Polaka było pewne już w połowie dystansu, został pościg za linią, którego oglądanie wymagało zdrowego serca i umiejętności panowania nad emocjami.
Gdy Verweij śmignął przez linię mety, tablica wyników pokazała tak: 1.45,00, różnica do pierwszego +0,00 i jedynkę przy nazwisku Holendra. Bywalcy łyżwiarstwa wiedzieli, że ta jedynka niewiele znaczy, bo w przypadku równego czasu mierzonego do jednej setnej sekundy – decydują tysięczne. Czekanie na końcowy rezultat było gorsze od oglądania uciekającej niebieskiej linii. Hala zamarła, każdy patrzył: łyżwiarze, trenerzy, koledzy, kibice i dziennikarze. Gdy wreszcie pojawiły się czasy: 1. Bródka 1.45,006; 2. Verweij 1.45,009, jęk zawodu był głośniejszy niż polskie okrzyki, ale co tam, nie muszą Holendrzy brać całego złota.
Minister obiecał tor
Nie wszyscy w nie wierzyli, nie wierzyli w jakikolwiek medal w dyscyplinie, która w Polsce groszem nie pachnie, a jednak od czterech lat, razem z brązem kobiecej sztafety w Vancouver, idzie ku lepszemu wbrew biedzie i logice.
Mistrz, z pięcioma olimpijskimi kółkami wystrzyżonymi zgrabnie na potylicy, przejechał z flagą biało-czerwoną przed nosami holenderskich kibiców i, jak jechał, gwizdów nie usłyszał, choć te trzy tysięczne sekundy (czyli 4,28 cm) zabolały Holandię jak rzadko. Gdy dotarł do dziennikarzy, opowiedział o ukochanych płozach, co je odstawił na 1000 m, a teraz wziął, o ludziach, którzy mu pomogli, i tak między wierszami o tym, że w kraju nad Wisłą, bez krytego toru łyżwiarskiego, cuda się zdarzają, choć uwierzyć wciąż trudno. A kryty tor wiceminister sportu ponoć już przez telefon obiecał.
Rekordowy bieg Holenderki
Jorien Ter Mors zdeklasowała rywalki w biegu na 1500 m. Z czasem 1:53.51 ustanowiła nowy rekord olimpijski. Katarzyna Bachleda-Curuś walczyła i była szósta. Holenderskie łyżwiarki wzięły przykład z kolegów z reprezentacji. W niedzielnym wyścigu zajęły całe podium. Bezkonkurencyjna była Ter Mors. Cieszyła się nie tylko ze złota i rekordu, ale także z tego, że wyprzedziła bardziej utytułowaną rodaczkę – Ireene Wust, mistrzynię olimpijską w biegu na 3000 m i srebrną medalistkę na 1000 m. Trzecia była kolejna Holenderka Lotte van Beek. Tuż za podium również znalazła się łyżwiarka z Holandii Marrit Leenstra. Zawodniczki z innych krajów mogły walczyć dopiero o dalsze pozycje. Bezpośredni bój o piąte miejsce stoczyły Julia Skokowa (Rosja) i Katarzyna Bachleda-Curuś. Od początku do końca żadna z zawodniczek nie uzyskała wyraźnej przewagi. Na ostatnim okrążeniu Skokowa wyszła na nieznaczne prowadzenie dzięki temu, że jechała po wewnętrznym torze. Ostatecznie była piąta, a polska łyżwiarka szósta. Pozostałe Polki, Luiza Złotkowska i Natalia Czerwonka, zajęły 11. i 15. miejsce.