Rz: Jak kibic przed telewizorem ma patrzeć na wyścig drużynowy, by dostrzec wszystko, co ważne?
Wiesław Kmiecik
: Prosta sprawa, osiem kółek, są na ekranie dwie mety, widać różnicę. Sedno tkwi w zmianach. Ten, który schodzi z prowadzenia, wyjeżdża na zewnątrz i ma dłuższą drogę do pokonania. Musi kilka kroków mocno deptać, by wskoczyć do pociągu, by nie zrobiła się przerwa. Za dużo powietrza między jadącymi i jest problem.
Czemu został pan trenerem łyżwiarstwa?
Zostałem nim przypadkiem. Miałem 19 lat i na łyżwach prawie nie umiałem jeździć. Ale byłem niezłym sportowcem, biegałem na 1500 m, biegałem na nartach, jeździłem na rowerze, grałem w piłkę nożną, nawet w koszykówkę, w Budowlanych Gorlice. Trafiłem w Zakopanem do policealnej Szkoły Obsługi Ruchu Turystycznego, bo nie dostałem się od razu na AWF w Krakowie. Szukałem klubu dla siebie. Nigdzie mnie nie chcieli, bo byłem za stary. I pan Eligiusz Grabowski, ówczesny trener reprezentacji Polski, przyjął mnie do łyżew. Byłem zawodnikiem, potem wojsko, studia w Warszawie i pierwsza praca. Od małego ciągnęło mnie do trenowania. Mojego młodszego brata ćwiczyłem, jak jeszcze byłem w liceum. W 1984 roku powstał w Tomaszowie Mazowieckim tor i wzięli mnie, młodego trenera. Po czterech latach Jaromir Radke zdobył medal mistrzostw świata, w 1988 roku byłem już trenerem reprezentacji.