Korespondencja z Soczi
Sportowcy raz jeszcze weszli na rozświetlony stadion Fiszt, Zbigniew Bródka poniósł polską flagę, Marit Bjoergen i Aleksander Legkow odebrali ostatnie medale i zaczęło się długie pożegnanie z Soczi oraz powitanie Pyeongchang.
Przedstawienie nazywało się „Refleksje rosyjskie" i jak kilkanaście dni wcześniej w kilkunastu scenach zobaczyliśmy niemal prawdziwe morskie fale, płynące chmury, statki, kolory malarstwa Malewicza, Kandinsky'ego i Chagalla, balety rosyjskie, magię cyrku, 62 fortepiany, i misia polarnego gaszącego znicz, słowem chwilami znów dech zapierało, choć byli tacy, którzy słysząc 1000-osobowy chór dziecięcy śpiewający hymn Rosji, tę chwilę zapamiętają najbardziej. Nie można wykluczyć, że dla innych najpiękniej wyglądały końcowe fajerwerki i zaproszenie DJ-a Kto (dawniej Boomera, rosyjskiego rapera) na ostatnie party igrzysk w Soczi.
Podsumowywanie dopiero się zacznie, ale medale policzyć łatwo. Rosja zdobyła najwięcej, w sumie 33, 13 złotych, wprawdzie bez tego w męskim hokeju, za które główny gospodarz pewnie oddałby kilka innych, ale zwycięstwo jest zwycięstwem. Norwegia druga, Kanada trzecia, USA dopiero na czwartym miejscu.
Przed czterema laty reprezentacja Polski była 15., skok o cztery miejsca robi wrażenie, choć niech teraz eksperci nad Wisłą się głowią: połowę medali dali łyżwiarze szybcy, dyscyplina, której biedę widać gołym okiem, resztę (fakt, bardziej złotą) narciarstwo klasyczne, dopieszczone finansowo i zorganizowane znacznie lepiej. Mądre wnioski na przyszłość mile widziane.