Pierwszy raz w historii imprezy o główne trofeum zagrają dwie reprezentacje uważane od lat za najlepsze w tej dyscyplinie. To wymarzony mecz na sam koniec trwającego od połowy września turnieju – klasyk, niczym piłkarskie pojedynki Brazylii z Argentyną czy Realu z Barceloną, a przy tym derby, choć oba kraje dzieli Morze Tasmańskie i ponad 2 tysiące kilometrów, jeśli liczyć odległość od Sydney do Auckland. Czyli tyle ile z Warszawy do Neapolu.
Maksymalna dawka testosteronu
Pojedynki w rugby przenoszą rywalizację między oboma krajami w inny wymiar. Są okazją dla obu stron do wielu złośliwości i okazywania wyższości jednych nad drugimi. Szczególne używanie mają miejscowe tabloidy. Australijczycy chętnie nazywają Nowozelandczyków wieśniakami bądź chłopami, a ci odwdzięczają się opowieściami o sąsiadach, że słyną z arogancji, zarozumialstwa i pijaństwa.
Gazety są pełne obraźliwych dowcipów i wspomnień o odwiecznej niechęci. Występujący we francuskim klubie Tulon Australijczyk Matt Giteau wspomniał w dzienniku „L'Equipe", jak podczas klubowego zgrupowania poniżył przy kolacji kolegów z drużyny z Nowej Zelandii. „No dobra, już się najadłem, chłopaki, możecie wziąć resztki z mojego talerza". Zanosi się na mecz pełen podtekstów, napięcia, z maksymalną dawką testosteronu. Dobrze jednak, że w rugby grają na wyższym poziomie, niż dowcipkują.
Obie drużyny jako jedyne dwukrotnie wywalczyły istniejący od 1987 roku Puchar Świata – Australia w 1991 i 1999 roku, Nowa Zelandia w pierwszej i ostatniej edycji. All Blacks są jedynym zespołem, który nigdy nie przegrał spotkania w fazie grupowej, tylko raz nie zagrał co najmniej w półfinale.
O Nowozelandczykach często się mawia, że są Brazylijczykami rugby, bo nie tylko haką, charakterystycznym tańcem Maorysów, którym chcą przestraszyć przeciwników przed meczami, przyciągają uwagę kibiców, ale także widowiskową, ofensywną grą. W ćwierćfinale tegorocznego Pucharu Świata upokorzyli Francuzów aż 62:13. To najwyższe zwycięstwo w historii tej imprezy.