W Krakowie dużo jest takich hal, gdzie jesteście na czarnej liście?
Mateusz WAWCZAK: – Nie tyle na czarnej liście, bo my się przenosiliśmy co jakiś czas. Mając obiekt też nie byłbym z tego zadowolony, ale po to są te maszyny do czyszczenia parkietu. Przecież wszystko się zużywa, samochód tez najładniej wygląda w momencie wyjazdu z salonu.
W tej chwili, jako Fundacja For Heroes, trenujecie na obiektach Wandy Kraków.
Mateusz WAWCZAK: – Jesteśmy im za to bardzo wdzięczni, współpracujemy, pomagamy im swoim doświadczenie
m, a oni udostępniają nam swój ośrodek. To leciwy obiekt, często reperowany, sam wjazd na halę jest utrudniony, a szatnia jest zupełnie nieprzystosowana do naszych potrzeb. Nasze wózki znajdują się w kanciapie, często przywalone są materacami i póki nie przyjdzie tzw „chodziak” czyli osoba która chodzi o własnych siłach, nikt z nas nie jest w stanie dostać się do swojego wózka. Przychodzisz na halę, ale nie możesz sam wyjąć swojego sprzętu i przygotować się do treningu. Słabo.
„Chodziak” czyli osoba pełnosprawna. Zdradzisz więcej określeń z waszego slangu?
Mateusz WAWCZAK: – Dużo tego jest. Osoby grające w rugby na wózkach to „tetrusi”, czyli ludzie po porażeniach w odcinku szyjnym rdzenia kręgowego. Bierze się to od nomenklatury medycznej. Paraplegia to dwukończynowe porażenie, w tym przypadku ręce są sprawne – to są w większości koszykarze. A tetraplegia czyli wspomniani „tetrusi” to głównie zawodnicy rugby na wózkach. Mamy swój świat, więc mamy też swoje nazewnictwo, dla osób z zewnątrz bywa to zabawne albo zaskakujące. U nas „obrzyn” mówi się na osobę po amputacji, która nie ma ręki albo nogi. Taki potoczny slang. Analizując przeciwnika podaje się numer zawodnika, nazwisko i jego stan. Słyszysz „amputant” i już wiesz, że to osoba bardziej sprawna, silna, bo nie ma uszkodzonego rdzenia. Na takich jak ja mówi się „freak”, z angielskiego „dziwak”, „świr”, czasem „zwierzak”. Osoba bardzo silna i szybka, która może cały czas uderzać. „Połówka” to zawodnik półpunktowy czyli najmniej sprawny. Wiem, zabawne, bo w polskiej nomenklaturze „połówka” kojarzy się z czymś innym. Ja jestem zawodnikiem 3,5-punktowym, więc się śmieje, że zawsze mam swoją połówkę. Czasem ludzie z zewnątrz zupełnie nie wiedzą, jak reagować na te nasze określenia, ale wynika to z braku świadomości.
Możesz opisać bardziej szczegółowo, co tak naprawdę ci dolega?
Mateusz WAWCZAK: – Urodziłem się z wadami stóp i rąk, z krótszą lewą nogą. W prawej stopie nie mam śródstopia. Jest zarys stopy, ale jest ona zdeformowana przez brak dwóch palców i śródstopia. Nawet chodząc w protezie szybko się męczę. Dziś technika jest już taka, że ubierasz protezę za 40 – 50 tysięcy złotych i po prostu musisz iść, bo coś byłoby nie tak, gdyby sprzęt o wartości samochodu nie był w stanie ci pomóc. Mi sprawę z pewnością ułatwił fakt, że uprawiam sport, jestem aktywny. Nie powiem, że jest rewelacyjnie, ale do naszych niedogodności już przywykliśmy. To nasz mały upiór, ale co? Coco jambo i do przodu! Musimy zachowywać optymizm. Po amputacji prawej nogi powiedziałem, że już nigdy nie wstanę rano lewą nogą, że przede mną już same dobre dni. Rodzina i przyjaciele byli bardziej przerażeni niż ja.
Co pamiętasz z dzieciństwa? Dzieci potrafią być bardzo okrutne wobec ułomności
Mateusz WAWCZAK: – Miałem braci i siostrę, którzy mnie chronili, ale niejednokrotnie nie było ich w pobliżu. Pochodzę z małej wioseczki, a to też inny światek. Panuje przekonanie, że niepełnosprawni nie powinni odchodzić od domu dalej niż na trzy metry, a najlepiej trzymać ich w zamkniętym pomieszczeniu, nikomu nie pokazywać. Ja taki nie byłem. Zawsze ktoś zwracał na mnie uwagę, a ja nie miałem żadnych oporów z tym, by ubrać krótkie spodenki. Do tego dłonie, które wpadają w oko już przy pierwszym kontakcie, przy powitaniu. Dzieci czują ciekawość, a dorośli często źle to interpretują. Nie wolno zabraniać zadawania pytań, trzeba pokazywać, tłumaczyć. Dzieci z mojej rodziny też pytały, co mi dolega, dziś już tego nie robią tylko wołają: „wujek, chodź grać w piłkę”.
Po amputacji długo czekałeś na protezę?
Mateusz WAWCZAK: – Nie. Juz wcześniej byłem umówiony z pewną firmą. Po amputacji, zaraz po formowaniu nogi, udałem się do nich. Najpierw dostałem protezę tymczasową, potem drugą – już tą właściwą. Dziś myślę o trzeciej, kombinuję, by znów związać się z jakąś firmą. Te protezy to najlepszy sposób na powrót do życia. Dostajesz sztuczną nogę i śmigasz, możesz jeździć na snowboardzie, na wakeboardzie, skakać na bungee, latać, surfować… Możesz wszystko.
A najgorsze co może spotkać osobę niepełnosprawną to litość…
Mateusz WAWCZAK: – Tak. Zresztą nawet hasło naszej reprezentacji to „No mercy”, czyli „bez litości”. Można to interpretować na różne sposoby. Po pierwsze, nie mamy litości dla rywali. Po drugie, nie mamy litości wobec kolegów z zespołu, choć wiemy, że jesteśmy poszkodowani przez los, to na parkiecie nie ma zmiłuj. I wreszcie po trzecie – nie potrzebujemy litości tylko wsparcia, dokładnie tak samo jak sportowcy pełnosprawni. Kto grałby w piłkarskiej ekstraklasie, gdyby dowiedzieli się, że mają grać za darmo i żadna telewizja nie pokaże ich meczu? Pewnie znalazłoby się kilku pasjonatów i tyle.
Dlaczego przerzuciłeś się na rugby na wózkach?
Mateusz WAWCZAK: – Koszykówka od zawsze była moja miłością i w wolnym czasie nadal będę w nią grał. Kilkanaście lat temu zostawiłem Kraków i wyjechałem do Londynu, gdzie grałem w kosza w lokalnej drużynie. W Krakowie nic się nie rozwijało, ciężko było ze sprawami organizacyjnymi, brakowało nam ludzi. Po powrocie do kraju z kolegami z poprzedniej drużyny założyliśmy fundację i klub. Jesteśmy w II lidze. Dzielę się swoim doświadczeniem, zachęcam. Chcę pokazać ludziom, że pierwszy, drugi, trzeci rok jest ciężki, ale potem sport może okazać się sposobem na życie. Zahaczałem się o kadrę w koszykówce, ale nigdy nie byłem brany pod uwagę na dalszą współpracę. Wtedy zainteresowało się mną rugby. Wstępnie zostałem skreślony, jako zbyt sprawny. W międzyczasie rugby się rozwinęło, dopuścili inne niepełnosprawności, pozwolili wejść tej grze na inny poziom i znalazło się miejsce także dla mnie. Rugby na wózkach ze zwykłym rugby nie ma wiele wspólnego. Połączone zostały zasady koszykówki, hokeja, piłki ręcznej i rugby union, a w efekcie powstała w zasadzie zupełnie nowa dyscyplina. Początkowo nazwano to „murderball”, a potem szukano nieco bardziej cywilizowanej nazwy i tak padło na rugby, bo też wozi się piłkę i często dochodzi do zderzeń.
Reprezentacji pomagasz nie tylko na parkiecie
Mateusz WAWCZAK: – Ze względu na moje kontakty i fakt, że lubię rozmawiać z ludźmi, podjąłem się poszukiwania wsparcia. Propaguję dyscyplinę i ogólnie sportowy tryb życia dla osób niepełnosprawnych. Jestem jednym z przykładów na to, że niepełnosprawni mają inne życie, ale też mogą się spełniać.
Który moment był dla ciebie najbardziej frustrujący?
Mateusz WAWCZAK: – Najbardziej denerwujący jest fakt, że z powodu bariery finansowej nie jesteśmy tak daleko jak moglibyśmy być. Dostajemy ciekawe zaproszenia z których nie możemy korzystać. Ja jestem coraz częściej pytany, czy nie zagram w jakiejś drużynie z zagranicy. Wyrobiłem sobie niezłą markę podczas mistrzostw Europy w 2017 i w trakcie turnieju kwalifikacyjnego do mistrzostw świata, gdzie byliśmy o krok od zwycięstwa. W półfinale ulegliśmy Irlandii po bardzo mocnym boju. Teraz chcemy pójść dalej, jesteśmy tak rozochoceni sukcesami, że chcielibyśmy utrzymać to tempo. Wszystkie reprezentacje zobaczyły, że Polska zrobiła ogromny skok. Powoli zaczynamy marzyć o Tokio, tam w 2020 odbędzie się paraolimpiada.
Od ilu drzwi już się odbiłeś?
Mateusz WAWCZAK: – Od wielu i od wielu jeszcze się odbiję. Z Londynu wróciłem do Krakowa 13 lat temu i przez ten czas wiele się zmieniło. Wszystko jest bardziej rozpropagowane, pomagają media społecznościowe, ludzie też inaczej do nas podchodzą. Z roku na rok jest coraz większa świadomość. Teraz chodzi mi o to, żeby zainteresowały się nami mass media, bo bez tego trudno będzie nam powiększyć liczbę fanów. Teraz jak jadę taksówką to kierowca często pyta co to za wózek, dlaczego taki duży.
Grę w reprezentacji i treningi musisz godzić z pracą.
Mateusz WAWCZAK: – Prowadzę działalność gospodarczą, jestem agentem ubezpieczeniowym. Gram też w czeskim klubie Prague Robots, ale to także na zasadzie wolontariatu, oni płacą mi za dojazdy, wyżywienie nocleg, ja oddaje moją pracę i zdrowie. Traktuję to jako inwestycję w siebie, w swoją przyszłość. Chcemy trenować w normalnych warunkach, jak pełnosprawni sportowcy. Moglibyśmy przestać myśleć, że musimy iść do pracy żeby potem móc trenować, mieć za co wlać do baku. To moje marzenie, może utopia, ale chcę aby reprezentacja Polski niepełnosprawnych była na tym samym poziomie organizacyjnym co reprezentacja pełnosprawnych.
Czyli cały czas krążymy wokół tematu sponsora.
Mateusz WAWCZAK: – Musi to być firma dla której nie będzie problemem wyłożenie miliona czy dwóch rocznie, by wspierać kadrę. Chciałbym, aby wyglądało to jak biznes. Sponsor daje pieniądze, ale w zamian czegoś od nas wymaga. Teraz możemy nasz zespół delikatnie szlifować, ale bez wsparcia finansowego wejście na poziom top 5 (Wielka Brytania, Kanada, USA, Australia, Japonia) jest niemożliwe. W Stanach kadrę wybierają z wielkiej grupy osób, u nas niepełnosprawni są gdzieś schowani, nie robią nic, bo nie znają możliwości. Ja też po amputacji nie wiedziałem co dalej, w szpitalach nie ma żadnej informacji. O koszykówce na wózkach dowiadywałem się na uczelni, od różnych osób. Bardzo niewiele zdrowych jest w stanie wyobrazić sobie, że jutro mogą wylądować na wózku. To nie jest groźba, takie jest życie. Jesteś bardzo dobrym kierowcą, ale uderzy cię inny samochód i trafiasz na wózek. Pracując jako agent ubezpieczeniowy spotykam się z wieloma osobami od których słyszę, że ich to nie dotyczy, dopiero statystyki otwierają im oczy. Z gry w reprezentacji nie mam nic poza satysfakcja i sportowym spełnieniem. A są osoby, które zmieniają obywatelstwo i uciekają do krajów, w których ludzie są bardziej wyedukowani.
A ty nie myślałeś o wyjeździe?
Mateusz WAWCZAK: – Myślałem. Przez chwilę. Gdy byłem w Anglii zaproponowali mi angielski paszport i grę w ich reprezentacji rugby.
Odmówiłeś. Zdecydowały względy patriotyczne?
Mateusz WAWCZAK: – Chyba też, ale do końca nie wiedziałem jeszcze wtedy, czy będę mógł grać w rugby. U nas za pierwszym razem dostałem odmowę, dopiero potem dostałem wstępna klasyfikację. Trafiłem więc do tej reprezentacji jako zawodnik od którego wymaga się bardzo dużo, wszyscy wysoko stawiają mi poprzeczkę. Musze pracować odpowiednio dla swojej punktacji. Nie czuję jakiejś wielkiej presji, ale fajnie byłoby spełniać oczekiwania środowiska.
Opowiedz jeszcze o waszych kosztach.
Mateusz WAWCZAK: – Wózek do gry w rugby kosztuje około 20 – 30 tysięcy złotych. Są wykonane z odpowiedniego stopu stali, który musi wytrzymywać liczne uderzenia, może nie bardzo mocne, ale intensywne. Ale i te wózki psują się najnormalniej na świecie. Pękają koła, dętki, opony, które są bardzo drogie, pękają też ramy i trzeba je spawać odpowiednimi stopami. Rok, dwa lata intensywnej gry i wózek trzeba wymienić. Można go przekazać początkującym zawodnikom, ja też tak zaczynałem. Ale po roku od stowarzyszenia zajmującego się reprezentacją dostałem swój wózek. Musi być dostosowany do twojej niepełnosprawności, twoich możliwości, mobilności i siły fizycznej. Dalsze koszty to już zgrupowania, noclegi, wynajęcie obiektu na trening, fizjoterapia. Trzeba opłacić trenerów, psychologa, mechanika, który wszystko ogarnia. Często są to osoby na wolontariacie, a jeśli już otrzymują wynagrodzenie to symboliczne. Fajnie byłoby móc zrekompensować im fakt, że jadą z nami na zgrupowanie i opuszczają własną pracę, zresztą tak jak i my. Dalej – wyjazdy, przeloty lotnicze, chcielibyśmy rozbudować trening o pomiary komórkowe, by sprawdzać naszą szybkość, robić testy wytrzymałościowe… Chcemy mieć takie samo zaplecze jak sportowcy pełnosprawni, bo dlaczego miałoby być inaczej, skoro też walczymy dla Polski?