Jest końcówka sierpnia 1989 roku. Do Katmandu, stolicy Nepalu, odlatuje samolot z grupą himalaistów na pokładzie. Wśród nich znajduje się pewien Człowiek. Gigant, choć ani po sylwetce, ani po sposobie zachowania nie sposób dojść do wniosku, że ma się do czynienia z kimś absolutnie wyjątkowym. Niemal dokładnie dwa lata wcześniej, we wrześniu 1987 roku, skromny i małomówny katowiczanin, którego korzenie sięgają beskidzkiej Istebnej, wspina się na położony w Chinach szczyt Sziszapangmy i zostaje drugim człowiekiem na ziemi, po Tyrolczyku Reinholdzie Messnerze, który zdobywa Koronę Himalajów i Karakorum. Sztuki tej dokonuje w 2905 dni, czyli w niespełna 8 lat, co jest tempem wprost niewiarygodnym. Jest przeszło dwukrotnie szybszy od Messnera. Przy okazji wytycza wiele nowych dróg, ustanawia szereg rekordów czy też robi rzeczy, o których inni himalaiści, w tym także rywale, marzą. Kilku Jego wyczynów nie powtórzono do dziś. Jest wielki. W 1987 roku zajmuje 2. miejsce w plebiscycie „Przeglądu Sportowego” na 10 najlepszych polskich sportowców. Rok później, wraz z Messnerem, zostaje nagrodzony srebrnym Orderem Olimpijskim. Tyrolczyk odmawia przyjęcia wyróżnienia, On medal przyjmuje. Tłumacząc, że gdyby nie element sportowej rywalizacji, to być może nigdy by się nie wspinał. Messner uważał i do dziś uważa inaczej.
Niezachwiana pewność siebie
Dlaczego zatem dwa lata po tym, jak dosięgnął czegoś niewyobrażalnego, 41-letni mąż i ojciec dwóch synów jedzie w Himalaje jeszcze raz? Wątpliwości ma nawet dziennikarz Telewizji Polskiej, który na Okęciu, tuż przed odlotem, przeprowadza ostatni, jak się później okazało, wywiad z Bohaterem.
– Zdobyłeś już 14 ośmiotysięczników. Nie każdy alpinista może się czymś takim pochwalić. Jest tylko dwóch na świcie, Messner i Ty. Właściwie mógłbyś na tym zakończyć swoją karierę. Dlaczego wybierasz się znów na tak trudną górę, jak Lhotse, na jej południową ścianę? – pyta reporter. [Jerzy Kukuczka], z szelmowskim uśmiechem i niezachwianą pewnością siebie odpowiada… pytaniem.
– A dlaczego kończyć, skoro tak dobrze idzie?
Chyba nie znalazłby się wówczas człowiek, który nie zaufałby w takie słowa jednego z najbardziej rozpoznawalnych w świecie Polaków lat 80. poprzedniego stulecia. Na palcach jednej ręki można zliczyć naszych rodaków, którzy w tamtych czasach znaczyli więcej, aniżeli właśnie Jerzy Kukuczka. Jan Paweł II, Lech Wałęsa, Czesław Miłosz, a wśród sportowców chyba tylko Zbigniew Boniek.