Koń drogi sercom i kieszeniom

Nasze jeździectwo doczekało chwili, gdy w każdej z trzech dyscyplin olimpijskich – skokach, WKKW i ujeżdżeniu – pojawią się w 2024 r. w Paryżu drużyny z Polski. To sukces, który pozwala myśleć z większym optymizmem o przyszłości sportów jeździeckich nad Wisłą.

Publikacja: 25.11.2023 09:52

W Polsce organizuje się już blisko 1500 zawodów jeździeckich rocznie, od towarzyskich i regionalnych

W Polsce organizuje się już blisko 1500 zawodów jeździeckich rocznie, od towarzyskich i regionalnych po ogólnokrajowe i międzynarodowe. Szczytem stały się pięciogwiazdkowe zawody w skokach w Sopocie – to impreza najwyższej rangi światowej. Fot. PAP/Piotr Matusewicz

Foto: Piotr Matusewicz

Za rok będzie ważna rocznica – każdy, kto zna historię polskiego sportu, wie, że w 1924 roku, podczas igrzysk w Paryżu, rotmistrz Adam Królikiewicz i jego Picador zdobyli w skokach przez przeszkody brązowy medal. Drugi, wedle oficjalnych statystyk, polski medal olimpijski. Koniarze przypominają, że pierwszy wręczony i pierwszy indywidualny.

O przedwojennych sukcesach jeździeckich w igrzyskach mówi się i pisze z nostalgią, bo to także barwna historia polskiego wojska, ułanów i ich rumaków. Rozpoczęta już w 1912 roku, gdy Karol Rómmel i Sergiusz Zahorski wystartowali w Sztokholmie w barwach Rosji.

Z niepodległością pojawiły się medale. Oprócz zdobytego prawie 100 lat temu brązu rotmistrza Królikiewicza, do wybuchu wojny oglądano srebro drużyny w konkursie skoków (Michał Woysym-Antoniewicz/Readgleadt, Kazimierz Gzowski/Mylord i Kazimierz Szosland/Ali) oraz drużynowy brąz we wszechstronnym konkursie konia wierzchowego (Woysym-Antoniewicz/Moja Miła, Karol Rómmel/Doneuse i Józef Trenkwald/Lwi Pazur) podczas igrzysk 1928 roku w Amsterdamie i ponownie srebro w WKKW w czasie igrzysk 1936 roku w Berlinie, zdobyte przez Zdzisława Kaweckiego na Bambino, Seweryna Kuleszę na Tósce i Henryka Leliwę-Roycewcza na Arlekinie III.

Powojenne starty z wielu przyczyn nie były tak udane, ale w 1980 roku w Moskwie raz jeszcze można było przypomnieć światu o talentach polskich jeźdźców i koni, gdy Jan Kowalczyk na Artemorze zdobył złoto w konkursie skoków i drużyna w składzie Kowalczyk/Artemor, Janusz Bobik/Szampan, Wiesław Hartman/Norton i Marian Kozicki/Bremen dodała srebro. W sumie sześć medali (złoty, trzy srebrne, dwa brązowe), które dają polskiemu jeździectwu powód do dumy i punkt odniesienia w obecnej sportowej rzeczywistości.

W Moskwie po raz ostatni reprezentanci Polki wystartowali we wszystkich olimpijskich dyscyplinach jeździeckich: skokach przez przeszkody, WKKW i ujeżdżeniu. Po 44 latach przyjdzie powtórka w Paryżu. Najpierw, czyli w maju 2023 roku, awans wywalczyła drużyna WKKW – Małgorzata Korycka/Canvalencia, Wiktoria Knap/Quintus 134, Jan Kamiński/Jard i Paweł Warszawski/Lucinda ex Ani podczas Festiwalu Jeździeckiego w Baborówku.

W czerwcu w Budapeszcie swoje zrobiła drużyna w ujeżdżeniu – Żaneta Skowrońska-Kozubik/Romantic P, Magda Jura/Ron, Marta Sobierajska/Ultrablue de Massa i Mateusz Cichoń/Herzregent 2. Wreszcie w lipcu, podczas zawodów skokowych w Pradze, drugie miejsce dające awans na igrzyska zdobyli Adam Grzegorzewski/Issem, Maksymilian Wechta/Chepettano, Wojciech Wojcianiec/Chintablue i Przemysław Konopacki/Home-Run.

To osiągnięcia znaczne, tym bardziej że w latach powojennych pomimo kilkumilionowego pogłowia koni w Polsce sport jeździecki do 1989 roku niemal żadnego zainteresowania władz nie budził. Prawie wszystkie konie wierzchowe były własnością państwa, lecz na poważną hodowlę koni sportowych zgody nie było. Przynoszący zyski w innych krajach „przemysł koński” w zasadzie nie istniał. Reprezentacje narodowe mogły uczestniczyć w zawodach międzynarodowych (zwykle niewielkiej rangi) tylko dzięki skromnym środkom z budżetu oraz użyczaniu koni państwowych na potrzeby sportu.

Połączyli miłość z biznesem

Zmiana ustrojowa oznaczała w jeździectwie szansę dla tych, którzy – kochając konie – mogli spróbować połączyć uczucie z biznesem. Może nie był to rozwój skokowy, ale wyraźny. Większość z tych, którzy postawili na tę branżę, nie miała łatwej drogi. Typowy rozwój firmy zaczynał się od jazd na młodych koniach, które właściciele po pokazaniu na zawodach szybko sprzedawali, inwestując przychody w rozwój stajni i otoczenia (ujeżdżalnie, parking, restaurację, hotel), stępa, rzadziej kłusem dochodząc do obrotów dających godziwe zyski.

W Polsce działa jednak ponad 5600 pensjonatów jeździeckich, firm hodujących konie, szkół jazdy i stajni wyścigowych. Dają pracę ponad 11 tysiącom trenerów i instruktorów, także ponad 22 tysiącom pracowników zawodów towarzyszących. Szacuje się, że na szkoleniu jest ponad 270 tysięcy koni. Ponad 300 tysięcy Polek i Polaków jeździ konno.

Z tej gromady osób zainteresowanych rekreacją wyłoniło się ponad 3100 amazonek i jeźdźców mających ambicje wyczynowe. W Polsce organizuje się już blisko 1500 zawodów jeździeckich rocznie, od towarzyskich i regionalnych, po ogólnokrajowe i międzynarodowe. Szczytem stały się pięciogwiazdkowe zawody w skokach w Sopocie – to impreza najwyższej rangi światowej. Ze względu na rozmach i coraz lepszą organizację równie wielki, może większy rozgłos ma Cavaliada, zapoczątkowany w 2010 roku cykl autoryzowanych przez FEI (Międzynarodową Federację Jeździecką) zawodów w skokach przez przeszkody, ujeżdżeniu, powożeniu i WKKW plus pokazy, które także mają wiernych zwolenników.

Nowy cykl zaczęły niedawne listopadowe zawody w Warszawie, w grudniu Cavaliada pojawi się w Poznaniu, na początku lutego w Sopocie, by pod koniec tego samego miesiąca mieć wielki finał w Krakowie. Warto tam zajrzeć także dlatego, że w niektórych pojawią się kandydatki i kandydaci do startu olimpijskiego w Paryżu.

Czy można, widząc tłumy na tych i podobnych zawodach oraz znając realia polskiego biznesu, śmiało inwestować w jeździectwo? Wygląda na to, że można, choć na razie to wciąż inwestycja trudna i dająca zwrot po latach. Zachętą jest obraz końskiej gospodarki hodowlanej na zachodzie Europy oraz w USA – tam hodowla koni sportowych to prężny przemysł, w który kapitał lokują biznesmeni, fundusze inwestycyjne, raczej nie rolnicy. Oczywiście część z inwestorów robi to z pasji, ale większość dlatego, że potrafi liczyć pieniądze.

Ryzykowna inwestycja

Popularność jeździectwa w Niemczech, Holandii, Belgii i Wielkiej Brytanii daje szansę zwrotu i sporych zysków także dlatego, że technologia rozwoju hodowli poczyniła tam wielkie postępy i daje nowe, niezwykłe możliwości. W tamtym systemie każde rokujące źrebię jest dość wcześnie kupowane przez inwestora, który może włożyć spore pieniądze w rozwój konia. Po ewentualnym sukcesie sportowym (zwłaszcza olimpijskim) zysk bywa ogromny, ceny medalistów igrzysk idą w miliony euro, choć to zależy też od innych czynników: wieku i potencjału zwierzęcia oraz reputacji i miejsca hodowli.

Ryzyko oczywiście też istnieje. Zakup konia z myślą o szkoleniu wyczynowym to przecież decyzja na lata, przez które trzeba płacić za stajnię, wyżywienie, szkolenie, opiekę weterynaryjną, wreszcie sprzęt, dopasowane siodło i ogłowie, ale także koce, przybory i środki do pielęgnacji, maści, leki i suplementy. Dochodzi specjalistyczny transport.

W sumie szacunkowe koszty przygotowania konia do startu olimpijskiego mogą iść w setki tysięcy euro, nawet jeśli sam koń był w chwili kupna znacznie tańszy. W Polsce jest niewielka grupa osób, którą stać na kupno lub hodowlę koni na wysokim poziomie sportowym i to oni w są niekiedy właścicielami rumaków na potrzeby polskiej reprezentacji. Niektórzy zawodnicy dzierżawią konie zagraniczne. Nie ma zbyt wielu właścicieli, którzy zrobią to za darmo, jedynie z powodu pasji jeździeckiej.

Polski Związek Jeździecki, który ma budżet roczny w wysokości ok. 10 mln złotych na wszystko: finansowanie sportu jeździeckiego na każdym poziomie oraz promocję dyscypliny, w sprawie kupna koni olimpijskich wiele pomóc nie może. Może tylko apelować do bogatszej części społeczeństwa o wspieranie tego pięknego sportu. I podkreślanie, że sukces to zasługa pary jeździec/koń oraz właściciela konia. I czasem może się opłacić.

Za rok będzie ważna rocznica – każdy, kto zna historię polskiego sportu, wie, że w 1924 roku, podczas igrzysk w Paryżu, rotmistrz Adam Królikiewicz i jego Picador zdobyli w skokach przez przeszkody brązowy medal. Drugi, wedle oficjalnych statystyk, polski medal olimpijski. Koniarze przypominają, że pierwszy wręczony i pierwszy indywidualny.

O przedwojennych sukcesach jeździeckich w igrzyskach mówi się i pisze z nostalgią, bo to także barwna historia polskiego wojska, ułanów i ich rumaków. Rozpoczęta już w 1912 roku, gdy Karol Rómmel i Sergiusz Zahorski wystartowali w Sztokholmie w barwach Rosji.

Pozostało 92% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Kolarstwo
Czesław Lang: Stanowisko prezesa PZKol nie jest mi do niczego potrzebne
Inne sporty
Polski Związek Kolarski. Jest źle, ale kandydatów na prezesa nie brakuje
Inne sporty
Pierwsza Polka w historii zdobyła koronę Himalajów i Karakorum
Kolarstwo
Dramatyczne okoliczności śmierci kolarki Muriel Furrer
Inne sporty
Sezon 2024 w kolarstwie: Spektakl czterech aktorów z jedną rolą główną