Karaś znów próbuje pobić rekord świata na dystansie 10-krotnego Ironmana (38 kilometrów pływania, 1800 km na rowerze i 422 km biegu), wynoszący 182 godziny. W zeszłym roku na podobnej imprezie w Szwajcarii też przewodził stawce, ale lekarze kazali mu zejść z trasy. Polak ledwie trzy tygodnie wcześniej przeszedł operację jąder i podczas jazdy na rowerze wdało się zakażenie.
Teraz sytuacja się powtarza. Karaś z ogromną przewagą nad resztą stawki ukończył część kolarską, przebiegł już pierwszy z dziesięciu maratonów i zaczął kolejny, kiedy jego sztab poinformował o niespodziewanej przerwie. W nocy Karaś spał około trzech godzin, czego chyba nie miał w planach.
Czytaj więcej
Rok temu nie udało się w Szwajcarii, więc teraz próbuje swoich sił w Brazylii. Robert Karaś pokon...
Podobno ból był tak duży, że polski triathlonista nie mógł nawet chodzić. Wrócił na trasę, dobił do 62 kilometrów, a potem zdecydował, że znowu odpocznie. Zamierzał spędzić osiem godzin w pokoju medycznym, zbić opuchliznę, a potem wrócić na trasę i przebiec ciągiem 360 kilometrów. Niespodziewanie wrócił jednak na trasę szybciej. Jego sztab o 16:30 meldował, że Karaś miał za sobą 73 kilometry
Drugi w klasyfikacji generalnej Jurand Czabański po południu polskiego czasu ukończył część rowerową i bez przerwy ruszył do biegania. Podobno mocno pokrzepiły go rosół i omlet.