Cudu na rzeką Hudson nie widziano. Do sukcesu Amerykanów wystarczał tylko jeden punkt – jeden wygrany mecz z dwunastu starć singlowych (lub dwa remisy). Prezydent Donald Trump przybył zatem helikopterem w słoneczną niedzielę na pole Liberty National Golf Club, by wręczyć trofeum kapitanowi USA Steve'owi Strickerowi i, odczekawszy do ostatniej piłki, zrobił to, przy wiwatach kilkunastotysięcznej publiczności.
Finałową sesję wygrała jednak 7,5:4,5 drużyna międzynarodowa, odzyskując pewną część dumy straconej po wyraźnych porażkach w grze parami od czwartku do soboty. – Mieliśmy przed sobą dzień wolny od stresów, coś, co się rzadko zdarza w meczach tego typu, może dlatego trudno było o koncentrację – mówił jeden z bohaterów ekipy USA, Phil Mickelson. – Byliśmy w stanie oczekiwania na to, co nieuchronne, czekaliśmy na tę chwilę – tłumaczył się Jordan Spieth.