Gdy Kowalczyk mijała metę na stadionie w Oberhofie, przez chwilę w kamerze Polkę zasłoniła zaciśnięta pięść. To Majdić, słoweński żywioł, podskakiwała, świętując swoje drugie zwycięstwo w sezonie. Pierwszy wybuch euforii był chwilę wcześniej, gdy Słowenka skończyła swój bieg. Skakała, wymachiwała rękami, ale potem górę wzięła niepewność: Polka ruszyła na trasę pół minuty później, dopiero wbiegała na stadion i Petra zaczęła liczyć sekundy. Szybko się okazało, że niepotrzebnie.
Kowalczyk wprawdzie prowadziła na pierwszym pomiarze czasu, ale drugą część trasy przebiegła wolniej. Straciła 6,3 sekundy do Majdić, 4,2 do Natalii Korostieliewej. W sobotnim biegu pościgowym ruszy na trasę trzecia i po doliczeniu tzw. bonusów (15, 10 i 5 sekund dla czołowej trójki) będzie miała do odrobienia 16 s straty do Słowenki i 9 do Rosjanki. Jako 15. ruszy broniąca tytułu w Tour de Ski Finka Virpi Kuitunen, ze stratą 34 sekund.
Udany pościg Polki za Majdić i Korostieliewą jest bardzo prawdopodobny, bo sobotni bieg będzie na 10 km stylem klasycznym, czyli w królestwie Kowalczyk. Prologi do tego królestwa nie należą.
[srodtytul]Wszystko dla telewizji[/srodtytul]
To jeden z najmłodszych wynalazków w narciarstwie, ledwie kilkuletni. Pojawił się razem z etapowymi wyścigami, takimi jak Tour de Ski czy finał Pucharu Świata. Nie jest ani sprintem, ani biegiem na dystansie, choć bliżej mu do tego pierwszego.