Paweł Wilkowicz z Wisły
„Adam pędzi na Dakarze, a jak skakać Stoch pokaże" – wypisali kibice na transparencie pod skocznią. Kamil Stoch pokazał, jak skakać, tylko w drugiej serii, po której awansował z piętnastego na siódme miejsce. Lepszy był Piotr Żyła, skaczący u siebie, chłopak z wiślańskich Głębców, krewny Izy Małysz. Zajął szóste miejsce (najwyższe w karierze) i mówił po konkursie, że nawet zaczyna tę swoją kapryśną skocznię lubić.
A kapryśna była wczoraj wyjątkowo, zwłaszcza w pierwszej serii, gdy wiatr ciągle się zmieniał i skoczkami rzucało w powietrzu na wszystkie strony. Wcześniej w serii próbnej Karl Geiger ledwo się uratował od poważnego wypadku po lądowaniu, robiąc w ostatniej chwili przewrót w przód na zeskoku. Ale Stoch, czekający na pierwsze tej zimy zwycięstwo, złymi warunkami się nie tłumaczył.
– Moc mnie opuściła, Turniej Czterech Skoczni dał się we znaki. Trochę jestem zawiedziony – mówił. Chodziło o pierwszy skok. – Nie dość że za bardzo poszedłem do przodu, to jeszcze się spóźniłem na progu. To była loteria, ale akurat ja miałem szczęście. Mogłem je lepiej wykorzystać – mówił. – Konkurs na plus minus. Szkoda pierwszej serii – mówił w rozmowie z „Rz" trener kadry Łukasz Kruczek.
W czwartych kolejnych zawodach Pucharu Świata w czołowej dziesiątce było dwóch Polaków, ale wszyscy marzyli o podium. Przepadł na wietrze Dawid Kubacki. Nie miał szczęścia do warunków Maciej Kot, on przynajmniej, w przeciwieństwie do Kubackiego, awansował do drugiej serii, ale po trzech z rzędu miejscach w dziesiątce liczył na dużo więcej.