Biegi narciarskie – miłość i snobizm Norwegii

W wyścigu na 50 km biegnie się do legendy. A jeśli bieg jest w Oslo, na zakończenie mistrzostw świata, to do nieśmiertelności

Publikacja: 06.03.2011 00:01

Biegi narciarskie – miłość i snobizm Norwegii

Foto: AFP

Korespondencja z Oslo

Sople na brodach, ciemność przed oczami, omdlali zwycięzcy, biegacze pomagający słabnącemu rywalowi, jak kiedyś wielki Fin Juha Mieto – żadna konkurencja nie obrosła mitami tak jak 50 km. A w Oslo ten wyścig będzie miał szczególny smak. Norwegowie mawiają, że kto nie wygrał narciarskiego maratonu na wzgórzach Holmenkollen, ten nie ma prawa się nazywać mężczyzną. Bjoern Daehlie opowiada, że Vegard Ulvang bardzo lubi mu to powiedzenie przypominać. Daehlie, choć był biegaczem wszech czasów i dwa razy wygrywał najdłuższe biegi na igrzyskach, trasy w lasach Oslo nie poskromił. Ulvangowi się udało.

Bieg na 50 km nazywa się nawet czasami w Norwegii zamiennie „Manndomspr?ven", czyli właśnie próbą męskości. Pod takim tytułem wchodził tu na ekrany słynny „Absolwent" z Dustinem Hoffmanem. W pierwszych igrzyskach zimowych, w 1924 roku w Chamonix, Norwegowie zajęli na 50 km pierwsze cztery miejsca.

Najważniejsza konkurencja kończy dziś wyjątkowe mistrzostwa. Maraton w ojczyźnie narciarstwa klasycznego jest jak finał mundialu w Anglii, pchnięcie kulą w Olimpii, mistrzostwa panczenistów w Holandii. Żeby zrozumieć, czym dla Norwegów są te MŚ, trzeba zobaczyć te namiotowe miasteczka przy trasach, pełne trybuny w euforii, ludzi, którzy gdy w piątek kończył się bieg męskich sztafet zebrali się wianuszkiem wokół policyjnego samochodu, bo tam było włączone radio i transmisja z finiszu. Bieganie to norweska tożsamość. W kraju bez długiej samodzielnej historii, bez szlachty, z rodziną królewską wziętą z Danii, mistrzów narciarstwa traktuje się jak wysoko urodzonych. Biegali Roald Amundsen i Fridtjof Nansen, pierwsi wielcy bohaterowie w pełni niepodległej Norwegii, biegają królowie i następcy tronu.

Bieganie na nartach to jedna z niewielu spraw, co do których tak zgodne są obie Norwegie, na co dzień oddalające się od siebie coraz szybciej. Młoda i stara, nowoczesna i tradycyjna, Norwegia nuworyszów wzbogaconych na ropie i Norwegia rybaków i rolników. Ta tradycyjna, z dumą mówiąca, że jest „ziemniaczanym krajem", podczas mistrzostw tańczy w regionalnych strojach na scenie przy stadionie biegowym, tworzy procesje za sztandarem z wizerunkiem tych, których przyszła dopingować. Ta nowoczesna, bogato ubrana, rozdokazywana, wpatruje się w Pettera Northuga, najlepszego norweskiego narciarza, głośnego, prowokującego chłopaka, o którym mówią, że fanfaronadą maskuje nieśmiałość. Obie Norwegie biegają.

Narty to historia, ale dziś i wielki snobizm. Biznesmeni, celebryci, politycy – wszyscy chcą, żeby ich tabloidy przyłapały na treningach. Menedżerowie z biurowców zachodniego Oslo, którzy póki jest ciepło, dojeżdżają do pracy na rowerach, a Norwegowie z przekąsem nazywają szlak ich podróży Tour de Finance, w zimie przypinają biegówki. Młodzież wsiada z nartami do metra albo tramwaju i idzie pobiegać przed lub po szkole. – Biega norweska prowincja, na której narty były zawsze sposobem na nudę i podróże. Biegają bogacze z Oslo, bo to stało się symbolem wysokiego statusu. Metro w weekend pachnie narciarzami. W lecie ludzie biegną do pracy na nartorolkach – mówi Kristina Overn z dziennika „Aftenposten". – Kiedyś norweski szef to był jowialny pan z brzuszkiem, dziś ma być we wszystkim najlepszy, katuje się ćwiczeniami i zgłasza do narciarskich biegów długodystansowych.

Listy uczestników takich biegów zapełniają się w Norwegii błyskawicznie. Liczba numerów startowych jest ograniczona, przed tegorocznym Birkebeinerrennet, najsłynniejszym z nich, rozgrywanym od 1932 roku, z metą w Lillehammer, skończyły się błyskawicznie, choć może pobiec aż 12 tysięcy chętnych. Bieg, rozgrywany na pamiątkę XIII-wiecznej wyprawy lojalistów w obronie następcy tronu, odbędzie się w tym roku 19 marca. Niektóre numery startowe są teraz odsprzedawane na aukcjach internetowych z wielokrotnym przebiciem. Również we włoskim maratonie Marcialonga, w Trydencie, największą grupą uczestników są Norwegowie.

Motywacja jest nieważna. Możesz biegać jak biznesmen, który sobie wiesza w biurze zdjęcie w numerze startowym z Birkebeiner. Możesz biegać jak Fridtjof Nansen, żeby świat był lepszy. Możesz jak Petter Northug, żeby portfel był grubszy, a sponsorzy zadowoleni. Najważniejsze, żebyś nie stał w miejscu.

Korespondencja z Oslo

Sople na brodach, ciemność przed oczami, omdlali zwycięzcy, biegacze pomagający słabnącemu rywalowi, jak kiedyś wielki Fin Juha Mieto – żadna konkurencja nie obrosła mitami tak jak 50 km. A w Oslo ten wyścig będzie miał szczególny smak. Norwegowie mawiają, że kto nie wygrał narciarskiego maratonu na wzgórzach Holmenkollen, ten nie ma prawa się nazywać mężczyzną. Bjoern Daehlie opowiada, że Vegard Ulvang bardzo lubi mu to powiedzenie przypominać. Daehlie, choć był biegaczem wszech czasów i dwa razy wygrywał najdłuższe biegi na igrzyskach, trasy w lasach Oslo nie poskromił. Ulvangowi się udało.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
pływanie
Bartosz Kizierowski trenerem reprezentacji Polski
Materiał Promocyjny
Jaką Vitarą na różne tereny? Przewodnik po możliwościach Suzuki
Inne sporty
Mistrzostwa Europy. Damian Żurek i Kaja Ziomek-Nogal blisko podium
Szachy
Sukces polskiego arcymistrza. Jan-Krzysztof Duda z medalem mistrzostw świata
Inne sporty
Polak płynie do USA. Ksawery Masiuk będzie trenował ze szkoleniowcem legend
Materiał Promocyjny
Warta oferuje spersonalizowaną terapię onkologiczną
Inne sporty
Czy to najlepszy sportowiec 2024 roku? Dokonał rzeczy wyjątkowych
Materiał Promocyjny
Psychologia natychmiastowej gratyfikacji w erze cyfrowej