Medali nie ma, jest, cytując Kamila Stocha, „spory niedosyt". Po konkursie indywidualnym w polskich mediach (głównie internetowych) zauważalna była narracja, że brak wyników to może być wina jury („belka dla naszych za wysoko") lub sędziowskiego spisku podczas pomiaru odległości („Stoch mógł zostać oszukany").
Gdy zabrakło medalu drużynowego, zaczęto dostrzegać winę Stefana Horngachera. Adam Małysz wskazał drogę, mówiąc, że skoczkowie źle odbierają niejasne komunikaty na temat zawodowej przyszłości trenera w Polsce lub Niemczech. – Stefan powinien poinformować o swojej decyzji przed mistrzostwami albo na koniec sezonu – orzekł dyrektor PZN ds. skoków i kombinacji, dając do zrozumienia, że zamęt w umysłach zawodników mógł oznaczać słabsze skoki.
Były też wyjaśnienia magiczne („Bergisel rzuciła klątwę na podopiecznych Horngachera, a ten nie potrafił znaleźć zaklęcia, żeby ją przełamać"), pretensje o start Stefana Huli, pojawiły się obawy o przyszłość („średnia wieku bardzo wysoka"), nawet wizja początku końca polskich skoków, podparta autorytetem red. Włodzimierza Szaranowicza. Jedno nie ulega wątpliwości: pozycja Horngachera w rozmowach z PZN mocno osłabła, a do wykonania została robota w piątek, 1 marca, na skoczni normalnej.
Austriacki szkoleniowiec wspomniał, że przejście na mniejszą skocznię zwykle pomaga na kryzys, jest czas na treningi i powrót do dobrej techniki. Medialne opinie mu wtórują: zapomnimy o Bergisel, zresetujemy umysły, można będzie znów liczyć na doświadczenie Stocha oraz niezmiennie potężne odbicia Żyły i Kubackiego. Pierwsze treningi skoczków w Seefeld przewidziano na wtorek, wiadomo, że nikt ich nie opuści, gdyż to obiekt mało znany.
Będzie to również dzień konkursu drużynowego kobiet. Zgłosiło się 12 ekip, Polki nie startują, na razie mamy połowę drużyny, czyli dwie panie skaczące na przyzwoitym poziomie.