Było tak, jak zawsze jest podczas zimowego weekendu w Kitzbuehel – 50 tysięcy kibiców, spora loża VIP-ów, w której obok świata austriackiej polityki, gwiazd sportu i sceny siedział w pierwszym rzędzie były gubernator Kalifornii Arnold Schwarzenegger. A w tle była walka sportowców z Kogucią Górą.
W sobotę Austriacy nie mieli wiele z oglądania sławnego zjazdu na Streifie. Kolejny rok nie wygrał ich rodak, po latach dominacji Szwajcara Didiera Cuche'a jego zmiennikiem został młody Włoch Dominik Paris, który wyprzedził Kanadyjczyka Erika Guaya, mistrza świata w zjeździe. Parisa świat poznał lepiej dopiero tej zimy. Urodzony w Merano, mieszkaniec południowego Tyrolu, lepiej mówi po niemiecku niż po włosku. Pytany, jak by się zdefiniował w trzech słowach, odpowiedział: „Szalony, szalony, szalony”.
W Pucharze Świata wygrał drugi raz, pierwszy był w grudniu w Bormio, też na klasycznej trasie. – Wygrać w Kitzbuehel to znaczy więcej niż sukces w Bormio. To spełnione marzenie, jakie ma każdy zjazdowiec – mówił Dominik Paris.
Włoskie sukcesy na Streifie to rzadkość, ale precedens już był, w 1998 roku na groźnej trasie wygrał Kristian Ghedina.
Oficjalnym zwycięzcą Hahnenkamm Races w Kitzbuehel jest zawsze ten, kto wygra kombinację. Po raz ostatni miała ona klasyczne reguły: pełny zjazd w sobotę plus dwa przejazdy slalomowe w niedzielę. Od przyszłej zimy zastąpi ją w austriackim ośrodku superkombinacja: skrócony zjazd plus jeden przejazd slalomowy.