Był w Estonii jak król, zresztą nie tylko tam. Justyna Kowalczyk zawsze mówiła, że nie było nikogo piękniej biegającego stylem klasycznym niż Andrus Veerpalu, i próbowała go naśladować. Serwismen Are Mets, pracujący z Justyną, kiedyś smarował narty, na których Veerpalu biegł dwa razy po olimpijskie złoto. To z 2002 roku w Salt Lake City było pierwszym złotem igrzysk dla niepodległej Estonii.
W Pucharze Świata Andrus był przeciwieństwem Justyny: rzadko dobiegał do podium, wyskakiwał z wielką formą tylko na mistrzostwa i igrzyska, i to tylko na biegi klasykiem, ale Estończykom to nie przeszkadzało. Jeździli za Veerpalu i za Kristiną Smigun po świecie, krzycząc że „Est is best". Biegi narciarskie to estońska miłość wzmocniona medalami, Otepaeae była kiedyś ośrodkiem treningowym dla Związku Radzieckiego, a krajem rządzi biegowy zapaleniec: premier Andrus Ansip stara się co sezon wystartować w jakimś narciarskim maratonie, biegł już również w naszym Biegu Piastów.
Veerpalu, najstarszy narciarski mistrz świata w indywidualnym starcie – po złoto w Libercu na 15 km pobiegł jako 38-latek – uczestnik sześciu igrzysk, mógł skończyć karierę jak mąż stanu. Ale skończył chyłkiem. Dwa lata temu ogłosił, że kończy z bieganiem: w dniu rozpoczęcia mistrzostw świata w Oslo, do których się przygotowywał. Oficjalnie mowa była o problemach z kolanem, o grypie. Podejrzenia potwierdził późniejszy komunikat Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS): Veerpalu złapano na przyjmowaniu hormonu wzrostu (HGH). Od początku wszystkiemu zaprzeczał, z pomocą naukowców kwestionował wiarygodność badań, tłumaczył, że jego organizm ma predyspozycje do podwyższonego poziomu HGH, a metody testowania nie pozwalają wystarczająco dobrze odróżniać HGH naturalnie produkowanego i wziętego jako doping.
Walczył tak ostro, że za brak współpracy dostał od FIS trzy lata zawieszenia, a nie zwyczajowe dwa. Choć już zakończył karierę, nie poddał się po dyskwalifikacji. We wtorek Trybunał Arbitrażowy do spraw Sportu anulował karę dyskwalifikacji, a FIS-owi nakazał zwrot kosztów sądowych poniesionych przez Estończyka. Trybunał przyznał: wiele wskazuje na to, że Veerpalu brał HGH. Ale nie można mu tego udowodnić na podstawie parametrów przyjmowanych dziś przez Światową Agencję Antydopingową (WADA) do określania, czy dane odstępstwo od normy jest już dopingiem HGH czy może być jeszcze wynikiem naturalnych predyspozycji. Prawnicy i naukowcy broniący Veerpalu udowodnili przed Trybunałem, że parametry WADA są obciążone błędami, że Agencja świadomie nie włączyła do statystycznych kalkulacji niektórych wyników i w ten sposób zaniżyła limity.
To oznacza wielką porażkę WADA, której i tak walka z dopingiem HGH szła bardzo opornie. Hormon wzrostu to jedna z ostatnich tak popularnych wśród dopingowiczów substancji (najczęściej używa jej się jako turbodoładowania w połączeniu z innymi środkami), dla której udało się stworzyć wiarygodny test. Przez lata to się nie udawało, bo ślady użycia HGH bardzo szybko znikają z organizmu. Pierwszego sportowca złapano na HGH ledwie trzy lata temu, choć z opowieści skruszonych dopingowiczów wynika, że hormon to taka sama podstawa szprycowania się jak EPO i testosteron. Nawet po wymyśleniu testu sito pozostało dziurawe. W 2011, gdy wpadł Veerpalu, zrobiono 5,5 tysiąca testów na HGH, a tylko sześciu sportowców wpadło. Teraz WADA musi jak najszybciej opracować nowe kryteria. Bo Veerpalu, idol ułaskawiony, ale jednak nie oczyszczony, przetarł właśnie drogę innym złapanym, by poszukali drugiej szansy przed sądem.