Norweski pociąg odjechał

Justyna Kowalczyk szósta w biegu łączonym, złoto dla Marit Bjoergen – pierwsze i raczej nie ostatnie

Publikacja: 08.02.2014 14:07

Norweski pociąg odjechał

Foto: AFP

Korespondencja z Krasnej Polany

Finisz był przewidywalny już wtedy, gdy w pięcioosobowej grupie rządzącej biegiem zostały po zmianie nart trzy Norweżki, Szwedka Charotte Kalla i Finka Aino-Kaisa Saarinen. Norweżki, wiadomo które: Bjoergen, Therese Johaug i Heidi Weng. Każda silna, ale tylko jedna z przyspieszeniem, które nie zostawia nadziei innym.

Kalla była jedyną, która podjęła walkę z najmocniejszą biegaczką świata, nawet pierwsza próbowała uciec przed metą, ale osiągnęła tylko tyle, że drugie miejsce zajęła z komfortową przewagą nad Weng.

My patrzyliśmy gdzie indziej, najpierw na wielki ekran, a właściwie dwa ekrany – jeden z czasami i pozycjami, drugi z obrazem z trasy. Na pierwszym nazwisko Kowalczyk było widać często, zawsze gdzieś między piątym a ósmym miejscem. Drugi pokazywał Polkę rzadziej, niestety.

Gdy Bjoergen, Kalla i pozostałe z piątki zakończyły już swoje sprawy, minęło kilkadziesiąt sekund. Dopiero wtedy zobaczyliśmy czerwony kostium pani Justyny przed metą, zmierzono 56,1 s straty. Dużo.

Polskie życzenia nie miały tu nic do rzeczy. Za dużo było kłopotów, by wierzyć, że Justyna Kowalczyk śmignie przodem, zyska z pół minuty, a potem bohatersko odeprze atak krokiem łyżwowym. Od początku prowadziła Bjoergen, rzadko oddawała pozycję liderki koleżankom. Tempo w stylu klasycznym było takie, że 61 biegaczek niemal natychmiast podzieliło się na grupy i grupki, ta pierwsza też topniała w oczach: tuzin, dziesięć, osiem, siedem.

Potwierdziło się, że główny podbieg był miękki, selekcja okrutna. Potwierdziło się, że dobre smarowanie było po trosze loterią. – Podczas rozgrzewki narty w stylu klasycznym, świetnie trzymały mnie na trasie, ale zaraz puściły, drugie okrążenie musiałam biec obok torów – mówiła Kowalczyk.

Jej plan był defensywny. Ruszyła w w pierwszej linii, numer 3 dawał jej to prawo, trzymała się tam, gdzie najlepsze, ale nie z samego przodu. – Nie miałam planu prowadzić tego biegu – potwierdziła za metą. Do zmiany nart biegła blisko Bjoergen, kilka sekund straty to nie nieszczęście.

Nieszczęście zdarzyło się przy dojeździe po nową parę desek, tych łyżwowych. Z tyłu podjeżdżała także Saarinen, narta Polki wjechał na nartę Finki, utrata równowagi, pośladki Justyny pacnęły w śnieg, sekundy stracone, a norweski pociąg odjechał bardzo szybko.

Dogonić się nie dało, choć przez kilka minut Justyna jeszcze nie traciła dystansu, dopiero drugi wjazd na stadion wyjaśnił wszystko – ponad 20 sekund opóźnienia, trzeba było raczej myśleć, jak nie dać się wyprzedzić Fince Kerttu Niskanen. Tyle dało się zrobić.

Być w wysokogórskim ośrodku narciarsko-biatlonowym „Laura" w sobotnie popołudnie znaczyło zatem wiele. Z jednej strony widzieć ambicję Justynę Kowalczyk oraz potęgę norweskiego narciarstwa, z drugiej olśniewająco białe góry i trasy, jakich mało na świecie. I słońce, które też kazało się zachwycać tym, co dookoła.

Laura to tutejsze górska rzeka, gwałtowna, spieniona, z licznymi wodospadami, których źródła kryją się na południowych stokach gór Assar. Rzekę (a potem ośrodek) nazwano żeńskim imieniem z powodu nieśmiertelnej legendy, która od razu przypomina nam słowa o Wandzie, co nie chciała Niemca.

Laura nie chciała starego księcia, też skoczyła ze skały w dzikie nurty, a za nią (czego olimpijscy budowniczowie nie dostrzegli) jeszcze jej ukochany Murat. Ich ciał nigdy nie znaleziono, tubylcy mówią, że bogowie wzruszeni ludzkim dramatem przenieśli je od razu na raju, umiejscowionego wówczas na szczycie świętej góry Elbrus.

Justyna Kowalczyk nie przekuwała 6. miejsca w pierwszym biegu w wielkie cierpienie, żadnej legendy z tego wyścigu nie ulepimy. – Najważniejsze co się stało, to zahaczenie o narty Saarinen. Finka pojechała dużym łukiem, ja tego nie przewidziałam, przewróciłam się w strefie zmian, straciłam 3 lub 4 sekundy. Jak z przodu idzie grupa tak silnych dziewczyna, a z tyłu jedna, która coś tam chce, no to jak w kolarstwie – grupa pojedzie szybciej. No i pojechała. Nawet jakbym się w tej grupie utrzymała, to na finiszu ciężko by mi było walczyć o medal. Oderwać się od nich – tym bardziej nie mogłam – mówiła.

Co do wywrotki pani Justyna rzekła krótko: – Niczyja wina, to sport. Po prostu jej narta znalazła się pod moją, bo Finka skręcała w swój korytarz, ja w swój, i tyle. Myślałam, że po stylu klasycznym większa grupa przybiegnie razem. Pozytywnym zaskoczeniem jest na pewno dobre miejsce Aino-Kaisy Saarinen, bo tak dobrze stylem łyżwowym dawno nie biegała. To znaczy, że w stylu klasycznym będzie bardzo mocna – dodała.

Wiele więcej opowiadać o rywalkach nie mogła, bo, przykro przyznać, nie miała najlepszej miejscówki do oglądania sprintu o medale, także dlatego, ża na końcu podbiegu miała ciemno w oczach.

O nodze i bólu też było krótko.– Noga nie dokuczała, bo biegłam na bardzo silnych środkach przeciwbólowych. Ten bieg dał mi parę odpowiedzi, potwierdził, że potrafię walczyć pomimo stresów tego ostatniego, okropnego miesiąca. Ledwie nie zwymiotowałam za metą, to znaczy, że dałam z siebie wszystko. Był to na pewno o niebo lepszy bieg, niż tydzień temu w Toblach, więc tyle cieszy. W polskich kobiecych biegach narciarskich szóste miejsce na igrzyskach to wciąż jest wielkie osiągnięcie. Nie wiedzieliśmy przecież czego się spodziewać, mogło być znacznie gorzej, mogła nadjechać grupa z tyłu, tam też się kotłowało. Krok łyżwowy na podbiegach był jednak mocny, wydolność więc jest, a wydolność w stylu klasycznym jest jeszcze ważniejsza. Piszczele nie bolały, dziś bolały uda. Wanny z lodem nie będzie, będzie ciepły prysznic – podsumowała, już z szerokim uśmiechem.

Potwierdziła jeszcze, że wystartuje za cztery dni na 10 km stylem klasycznym, że wtedy zbada dokładnie lewą stopę, że poziom rywalek rośnie z roku na rok, aż strach się bać.

Na podium pod stadionem, gdy najlepszym wręczano tylko kwiatki (medale wieczorem w Olympic Plaza), Szwedka się śmiała, wszystkie Norweżki płakały, mistrzyni najbardziej. Wiadomo czemu: biegły dla koleżanki Astrid Jacobsen, biegły dla jej nagle zmarłego w piątek brata (był też partnerem treningowym siostry), biegły, bo Astrid poprosiła rano, żeby pędziły jak najszybciej potrafią.

Korespondencja z Krasnej Polany

Finisz był przewidywalny już wtedy, gdy w pięcioosobowej grupie rządzącej biegiem zostały po zmianie nart trzy Norweżki, Szwedka Charotte Kalla i Finka Aino-Kaisa Saarinen. Norweżki, wiadomo które: Bjoergen, Therese Johaug i Heidi Weng. Każda silna, ale tylko jedna z przyspieszeniem, które nie zostawia nadziei innym.

Pozostało 95% artykułu
Inne sporty
Święto polskiej gimnastyki. Rekordowy trening w Gdańsku
Inne sporty
Rosjanin w natarciu. Aliszer Usmanow wraca do władzy
Inne sporty
Max Verstappen rozbił bank
KAJAKARSTWO
Marta Walczykiewicz nie kończy kariery, ale chce także rządzić
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Inne sporty
Otylia Jędrzejczak ponownie prezesem Polskiego Związku Pływackiego
Materiał Promocyjny
Samodzielne prowadzenie księgowości z Małą Księgowością