Laura to tutejsze górska rzeka, gwałtowna, spieniona, z licznymi wodospadami, których źródła kryją się na południowych stokach gór Assar. Rzekę (a potem ośrodek) nazwano żeńskim imieniem z powodu nieśmiertelnej legendy, która od razu przypomina nam słowa o Wandzie, co nie chciała Niemca.
Laura nie chciała starego księcia, też skoczyła ze skały w dzikie nurty, a za nią (czego olimpijscy budowniczowie nie dostrzegli) jeszcze jej ukochany Murat. Ich ciał nigdy nie znaleziono, tubylcy mówią, że bogowie wzruszeni ludzkim dramatem przenieśli je od razu na raju, umiejscowionego wówczas na szczycie świętej góry Elbrus.
Justyna Kowalczyk nie przekuwała 6. miejsca w pierwszym biegu w wielkie cierpienie, żadnej legendy z tego wyścigu nie ulepimy. – Najważniejsze co się stało, to zahaczenie o narty Saarinen. Finka pojechała dużym łukiem, ja tego nie przewidziałam, przewróciłam się w strefie zmian, straciłam 3 lub 4 sekundy. Jak z przodu idzie grupa tak silnych dziewczyna, a z tyłu jedna, która coś tam chce, no to jak w kolarstwie – grupa pojedzie szybciej. No i pojechała. Nawet jakbym się w tej grupie utrzymała, to na finiszu ciężko by mi było walczyć o medal. Oderwać się od nich – tym bardziej nie mogłam – mówiła.
Co do wywrotki pani Justyna rzekła krótko: – Niczyja wina, to sport. Po prostu jej narta znalazła się pod moją, bo Finka skręcała w swój korytarz, ja w swój, i tyle. Myślałam, że po stylu klasycznym większa grupa przybiegnie razem. Pozytywnym zaskoczeniem jest na pewno dobre miejsce Aino-Kaisy Saarinen, bo tak dobrze stylem łyżwowym dawno nie biegała. To znaczy, że w stylu klasycznym będzie bardzo mocna – dodała.
Wiele więcej opowiadać o rywalkach nie mogła, bo, przykro przyznać, nie miała najlepszej miejscówki do oglądania sprintu o medale, także dlatego, ża na końcu podbiegu miała ciemno w oczach.
O nodze i bólu też było krótko.– Noga nie dokuczała, bo biegłam na bardzo silnych środkach przeciwbólowych. Ten bieg dał mi parę odpowiedzi, potwierdził, że potrafię walczyć pomimo stresów tego ostatniego, okropnego miesiąca. Ledwie nie zwymiotowałam za metą, to znaczy, że dałam z siebie wszystko. Był to na pewno o niebo lepszy bieg, niż tydzień temu w Toblach, więc tyle cieszy. W polskich kobiecych biegach narciarskich szóste miejsce na igrzyskach to wciąż jest wielkie osiągnięcie. Nie wiedzieliśmy przecież czego się spodziewać, mogło być znacznie gorzej, mogła nadjechać grupa z tyłu, tam też się kotłowało. Krok łyżwowy na podbiegach był jednak mocny, wydolność więc jest, a wydolność w stylu klasycznym jest jeszcze ważniejsza. Piszczele nie bolały, dziś bolały uda. Wanny z lodem nie będzie, będzie ciepły prysznic – podsumowała, już z szerokim uśmiechem.