Zaczynamy końcowe odliczanie. Najbliższy miesiąc z Kamilem Stochem wygląda następująco: osiem konkursów indywidualnych, dwa drużynowe. Po Falun Puchar Świata zagości jeszcze w Lahti, Kuopio, Trondheim i Oslo (Turniej Skandynawski). Potem krótka przerwa na mistrzostwa świata w lotach (13–16 marca, Harrachov), a na pożegnanie ze skokami tradycyjnie zaprasza Planica.
Pewnie znów będzie polska, może znów będzie pięknie. Kamil Stoch ma 13 punktów przewagi nad Słoweńcem Peterem Prevcem. Kto wie, czy walka o Kryształową Kulę nie potrwa do ostatniego weekendu. Może włączy się do niej jeszcze Noriaki Kasai, do prowadzącej dwójki traci sporo (do Polaka 175 pkt), ale igrzyska pokazały, że 40-latka z Japonii lekceważyć nie wolno. Tak jak Stoch i Prevc przywiózł z Soczi dwa medale.
Bez obietnic
Nasz mistrz – choć woli, by mówić do niego po prostu Kamil i przypomina, że na drugie ma Wiktor – formy po olimpiadzie nie stracił. Na treningach w Falun skakał daleko: 128 i 125 metrów, w pierwszej serii lepszy był tylko Gregor Schlierenzauer (129,5 m), z trzeciej próby Polak zrezygnował, w czwartej uzyskał 124,5 m.
– Odpocząłem po igrzyskach, starałem się wyciszyć, na świętowanie przyjdzie czas. Nie czułem się wyjątkowo, ale tak, jakbym wrócił z normalnych zawodów, podczas których zrobiłem to, co do mnie należało. Mam nadzieję, że nadal pozostanę tym samym Kamilem co dotąd, a gdyby coś się zmieniło, to poproszę o informację zwrotną – żartuje dwukrotny mistrz olimpijski.
Zdaje sobie jednak sprawę, że teraz będzie trudniej. – Dobrze wiem, że nikt mi niczego nie da za darmo, dlatego nie zamierzam składać żadnych obietnic. Jak każdy miewam przecież lepsze i gorsze dni – powtarza Stoch.