Rz: Ile razy oglądał pan powtórki swojego olimpijskiego wyścigu na 1500m z emocjonalnym komentarzem Piotra Dębowskiego?
Zbigniew Bródka: Setki. Za każdym razem przeżywam ten bieg nieco inaczej, ale zawsze z uniesieniem. Oglądam, gdy mam słabsze dni i brakuje mi motywacji do treningu. Może to zabrzmi dziwnie w ustach mistrza olimpijskiego, ale takie chwile się zdarzają. Nie przypuszczałem, że tak dużo wysiłku będę musiał włożyć, by pogodzić obowiązki komercyjne z przygotowaniami do nowego sezonu. Ktoś dał mi dobrą radę, że muszę się nauczyć odmawiać. Pan Wojtek Fortuna powiedział mi natomiast, że to jest ważny czas i żebym go nie zmarnował.
Zaproszenia do telewizji, wywiady, zdjęcia i autografy. Lubi pan tę nową rzeczywistość?
Na początku było miło, ale w pewnym momencie miałem dość. Na szczęście mieszkam w niewielkich Domaniewicach, gdzie wszystkich znałem jeszcze przed igrzyskami, dlatego gdy ludzie mnie dziś spotykają, reagują jak dawniej. Odbierają pozytywnie, pamiętają mój przejazd, te trzy tysięczne sekundy przewagi i minę drugiego na mecie Holendra Koena Verweija. To cenniejsze niż sam medal.
A jak mistrza olimpijskiego traktują w jednostce straży pożarnej w Łowiczu?