Tina Maze prowadziła już po zjeździe, pierwszej części superkombinacji – to żadne zaskoczenie. Jej przejazd pod błękitnym niebem nad Beaver Creek był jak zawsze odważny i pewny, ale prawie dorównały Słowence dwie gwiazdy konkurencji szybkościowych: Szwajcarka Lara Gut, która miała czas tylko o 0,02 s gorszy i Austriaczka Anna Fenninger – 0,26 s straty.
Ta wielka trójka (wszystkie mają już medale MŚ w Vail/Beaver Creek) wyraźnie wyprzedziła pozostałe rywalki, nawet Amerykanka Lindsey Vonn straciła do Maze 1,31 s, choć zajmowała dobre piąte miejsce.
Przejazd trasy slalomowej przez 27 uczestniczek superkombinacji przyniósł spodziewaną zmianę, bo świetnie spisały się Austriaczki – przed przejazdami Gut i Maze aż cztery były na górze klasyfikacji. Szwajcarka nie dała rady ich pokonać, ale Słowenka – jak najbardziej.
Jechała jak zaprogramowana – na górze slalomu spokojnie, by nie stracić przypadkowo szansy na złoto, niżej, na płaskim odcinku tak, by zachować skromną, ale wystarczającą przewagę nad rywalkami. Miała jeszcze siłę, by przed widzami na mecie zrobić akrobatyczną figurę dla podkreślenia zwycięstwa.
Nieco wcześniej widziano, jak Lindsey Vonn ambitnie podjęła ryzyko dogonienia najlepszych, choć wiadomo, że ostatnimi czasy slalomu wiele nie trenowała. Efekt – z szumem wypadła z trasy. Amerykańscy widzowie wybaczyli, choć nieoficjalna gospodyni mistrzostw z siebie zadowolona nie była, nawet uroniła parę gorzkich łez. Wciąż ma tylko jeden brązowy medal, a okazji na więcej już wiele nie będzie.