"Rzeczpospolita": Od epoki Grubby i Kucharskiego mija ćwierć wieku. Czy polski tenis stołowy wraca do świetlic?
Leszek Kucharski: Sam zadaję sobie czasem to pytanie. Mam wrażenie, że dyscyplina wróciła do „naszych" czasów. Kiedy grał Andrzej, Stefan Dryszel i ja, nie mieliśmy tu żadnego systemu. Ot, zebrało się paru ambitnych, utalentowanych i gdzieś doszli. Jednak wtedy tenis stołowy nie był dyscypliną olimpijską. Gdy trafił na igrzyska, zmieniło się także podejście – rywale zaczęli inwestować, a my zostaliśmy na starcie.
Brakuje systemu, pieniędzy, pomysłu?
Wszystkiego po trochu i jeszcze ludzi. Nie ma kadry szkoleniowej. Na palcach jednej ręki można policzyć trenerów, którzy pełnią jedną funkcję – trenera klubowego czy trenera kadry. Zazwyczaj łączą te role, będąc przy okazji zawodnikami. To amatorstwo.
Medal mistrzostw świata zdobyty w deblu przez Li Qian nie zmienia tej diagnozy?
Nie, ponieważ Li przyjechała do Polski, mając jakieś 15, 16 lat. Fakt, że tu została „dopieszczona" w znaczeniu treningowym, jednak wyszkolono ją w Chinach.