Michael Schumacher pod koniec grudnia 2013 roku upadł podczas zjazdu na nartach we Francji. Zboczył z trasy, uderzył głową o kamień. To był wypadek, z nikim się nie zderzył. Miał na kasku kamerę, o czym donieśli dziennikarze „Bilda". Zapis jest jednak pilnie strzeżony, w rękach rodziny.
Szybko trafił do szpitala, przeszedł dwie operacje, wreszcie po miesiącach hospitalizacji wrócił do domu i zniknął. Osiem kolejnych lat to oś czasu tkana z plotek, domysłów oraz niedopowiedzeń.
Wiemy, że był w stanie krytycznym: miał uraz wewnątrzczaszkowy i zmiany krwotoczne po obu stronach mózgu. Życie uratował mu kask, rozbity na trzy części. Był przez pół roku w śpiączce, opiekował się nim specjalista od uszkodzeń mózgu i kręgosłupa Gerard Saillant. Rehabilitację przechodzi w domu-twierdzy, fortecy samotności położonej w Gland nad Jeziorem Genewskim.
Podobno – słowo klucz
Nie wiadomo, jak się czuje i czy w ogóle czuje. Stan jego zdrowia to pilnie strzeżona tajemnica, choć przez lata nie brakowało takich, którzy próbowali wedrzeć się w prywatne życie Schumacherów z butami. Były drony, paparazzi w helikopterach, próba kradzieży dokumentacji medycznej i dziennikarz udający księdza.
Menedżerka kierowcy Sabine Kehm początkowo przekazała, że ma on „momenty świadomości". Kiedy jednak magazyn „Die Bunte" opisał, jak kierowca stawia pierwsze kroki i podnosi ręce, sprawa trafiła do sądu. – Michael nie umie nawet stanąć bez pomocy terapeutów – mówił adwokat Felix Damm.