38-letni Ortiz nie został pierwszym kubańskim zawodowym mistrzem świata wagi ciężkiej. W Barclays Center na Brooklynie był jednak tego bliski. Siódme starcie, choć nie posłał Wildera na deski, wygrał u wszystkich sędziów 10:8, co oznacza miażdżącą przewagę.
Ale sześć lat młodszy „Bronze Bomber" z Alabamy pokazał, że ma serce do walki, potrafi przyjąć potężne uderzenia i bić się dalej. Po dziewiątej rundzie prowadził 85:84 u każdego z punktujących, co więcej, trafił pod jej koniec na tyle skutecznie i mocno, że zwycięstwo przed czasem zaczęło być prawdopodobne.
Co do tego, że był to pojedynek dramatyczny, nikt z 14069 widzów nie ma chyba wątpliwości. W piątej rundzie na deskach leżał przecież Ortiz, później problemy miał Wilder, a w dziesiątym starciu Kubańczyk padał jeszcze dwa razy. Za drugim, po piorunującym prawym podbródkowym Wildera sędzia ringowy David Fields przerwał pojedynek, chroniąc Ortiza przed ciężkim nokautem.
Statystyki ciosów pokazują, że walka do momentu jej przerwania była wyrównana i niełatwa do punktowania. Wilder zadał 346 ciosów, trafił 98 (28 procent), Ortiz odpowiednio 383-87 (24 proc).
Lewych prostych Amerykanin wyprowadził 191, do celu doszło 38 (20 proc), a jego kubański rywal 218 prawych prostych, bo jest mańkutem, trafiając tylko 24 razy (11 proc). Tzw. power punches (ciosy mocne) również pokazują zacięty przebieg tego boju na Brooklynie. Wilder trafił 60 ze 155 mocnych uderzeń (39 proc.), a Ortiz 63 ze 145 (43 proc.).