Pierwszy jest królem wagi średniej, drugi płatnej telewizji (pay-per-view), ubóstwianym przez Meksykanów po obu stronach Rio Grande. Alvarez to znakomity pięściarz, który chce odebrać koronę niepokonanemu Kazachowi. Rewanż budzi jeszcze większe emocje niż ich pierwszy pojedynek, bo wiele się w tym czasie wydarzyło. Zimą Alvareza dwukrotnie łapano na dopingu i z tego powodu nie spotkali się 5 maja.
„Canelo" tłumaczył się, że clenbuterol dostał się do jego organizmu w wyniku spożywania mięsa meksykańskich krów, czemu dano wiarę, stąd tylko półroczna dyskwalifikacja. Przewidywane zyski z tego pojedynku są zbyt duże, by ukarać go surowiej, taka jest prawda.
Ale Gołowkin na tym nie stracił. Wynegocjował lepszy kontrakt, dostanie 45, a nie 33 procent z zysków, jak za pierwszym razem. I jeśli sprzedaż pay-per-view przekroczy milion przyłączy, to zarobi krocie. Ale mniej niż Alvarez, bo choć Kazach jest mistrzem świata, to Meksykanin gwarantuje sukces finansowy liczony w dziesiątkach milionów dolarów.
Alvarez może wygrać na punkty, jeśli walka będzie wyrównana, gdyż w zawodowym boksie biznes niejednokrotnie wygrywał ze sportem. Ale to nie oznacza, że szykuje się historyczny przekręt. Meksykanin jest sporo młodszy, szybszy, ma lepszą defensywę i bije bardzo mocno, więc nie można go skreślać przed pierwszym gongiem.
Tym bardziej, że 36-letni Gołowkin powoli wchodzi w smugę cienia. Z Danielem Jacobsem wygrał zasłużenie, ale nieznacznie. Z Alvarezem w ich pierwszym pojedynku też był minimalnie lepszy, jednak remis bardzo go nie krzywdzi.