Nic nie wskazywało na tak czarny scenariusz walki w nowojorskiej hali Barclays Center. Helenius mierzy wprawdzie dwa metry, ma mocne uderzenie z obu rąk i niezłe bokserskie CV, ale wydawało się, że najlepsze czasy już za nim i że to on zostanie znokautowany przez niepokonanego do soboty Kownackiego.
Statystyki komputerowe w tym pojedynku też przemawiały za mieszkającym w Nowym Jorku Polakiem. Zadał 84 celne ciosy, przy 49 Heleniusa. Tzw. power punches (mocne uderzenia) też były jego domeną: 55:36. A mimo to zszedł z ringu pokonany.
Pierwsza porażka w karierze boli, szczególnie taka przed czasem. To Kownacki miał przejechać po rywalu jak czołg i spokojnie czekać na kolejne propozycje. Mówiono już o walce z byłym mistrzem świata Andy Ruizem Jr. w sierpniu, zastanawiano się, kiedy wreszcie dostanie mistrzowski pojedynek.
Ale to jest boks i takie rzeczy się zdarzają. – Dostałem strzała i koniec. Mogę tylko przeprosić, że zawiodłem – mówił Kownacki po przegranej.
Helenius stwierdził, że kluczem do jego wygranej będą nogi. Podkreślał, że docenia u Kownackiego serce do walki i charakter wojownika, ale widzi jego błędy i postara się je wykorzystać. I dopiął swego.