Joshua wciąż musi udowadniać, że sensacyjna porażka, jakiej doznał w czerwcu ubiegłego roku z Andym Ruizem, była wypadkiem przy pracy. Stracił wtedy trzy mistrzowskie pasy i królewską koronę, ale tytuły odzyskał pół roku później, rewanżując się Ruizowi.

Jednak aby wszystkie królewskie insygnia w najcięższej kategorii znów należały do niego, musi jeszcze pokonać Tysona Fury'ego, mistrza WBC.

Sobotnia walka Joshui z Pulewem stawiała czempiona WBA, IBF i WBO w sytuacji sapera. Musiał wygrać, najlepiej efektownie. Bułgar nie był faworytem, ale zaledwie jedna porażka w karierze (z Władimirem Kliczką sześć lat temu) i 28 zwycięstw (14 przed czasem) kazała mieć się na baczności. Obaj przygotowali się więcej niż solidnie, Pulew ważył najmniej od lat. Joshua też zadbał o wagę, wniósł na nią zaledwie 109,3 kg, o cztery mniej niż trzy lata temu, gdy znokautował Władimira Kliczkę.

Bułgar padał na deski cztery razy, został znokautowany w dziewiątym starciu, a Joshua raz jeszcze zamknął usta tym, którzy podważają jego umiejętności. Promotor Eddie Hearn obiecuje w przyszłym roku unifikacyjną megawalkę Joshua–Fury, ale najpierw szefowie WBO muszą podjąć decyzję, co z obowiązkową obroną tego pasa. Formalnie Joshua powinien teraz zmierzyć się z Ołeksandrem Usykiem, a to wcale nie musi być dla niego prosta walka. Porażka zabrałaby mu szansę na lukratywne starcie z Furym, może więc oddać ten pas i wybrać miliony dolarów za wielką bitwę z „Królem Cyganów". Usyk zmierzyłby się wtedy z Joe Joycem, wicemistrzem olimpijskim kategorii superciężkiej z Rio. To byłaby ciekawa walka: mistrz olimpijski z Londynu (2012) w wadze ciężkiej ze srebrnym medalistą wagi superciężkiej cztery lata później.

W sobotę w Londynie oglądaliśmy też dwóch Polaków, Mariusza Wacha (waga ciężka) i Nikodema Jeżewskiego (junior ciężka). 41-letni Wach przegrał wyraźnie na punkty z Hughiem Furym, kuzynem Tysona, a Jeżewski został znokautowany w drugiej rundzie przez Lawrence'a Okolie. Jeżewski w ostatniej chwili zastąpił chorego na koronawirusa Krzysztofa Głowackiego, byłego mistrza świata WBO. Głowacki miał walczyć z Okoliem o wakujący pas tej organizacji, ale tuż przed wylotem przegrał z wirusem. Niepokonany do soboty Jeżewski podjął śmiałą decyzję, że go zastąpi, choć mistrzowski tytuł ze względów formalnych nie mógł być stawką tego pojedynku. Niestety, przegrał sromotnie, cena za odwagę była bolesna. Teraz Okolie, zgodnie z decyzją WBO, musi zmierzyć się w ciągu 180 dni z Głowackim w walce o wciąż wakujący pas tej organizacji.