Obecny scenariusz wydawał się nierealny. Eddie Hearn, najpotężniejszy bokserski promotor z Wysp Brytyjskich, zapewniał, że można już szykować się na hitowe starcie Fury'ego z Joshuą, które miało wyłonić absolutnego władcę najcięższej kategorii.
Cztery mistrzowskie pasy w puli, tego jeszcze w tej wadze nie było. Trzy z nich (WBA, IBF, WBO) należą do Joshui, złotego medalisty olimpijskiego z Londynu (2012), jeden (WBC) do Fury'ego. Ta superwalka miała się odbyć 14 sierpnia w Arabii Saudyjskiej, a główni aktorzy zarobiliby krocie, nie mniej niż po 100 mln dolarów na głowę. Sami Saudowie zapewniali 150 mln dol., dzielone po równo dla obu pięściarzy. Pojawiały się już pierwsze opinie i typowania.
89-letni Bob Arum, współpromotor Fury'ego, nie dawał Joshui żadnych szans, podobnie zdecydowany w swoich przewidywaniach był angielski były mistrz świata wagi ciężkiej David Haye, który dla równowagi twierdził, że Joshua znokautuje „Króla Cyganów najpóźniej w trzeciej rundzie".
No i nagle okazuje się, że mamy zmianę nie tylko miejsca walki i jej terminu, ale co najważniejsze do gry wchodzi inny aktor, Deontay Wilder, którego nie brano pod uwagę w tej układance. Wszystko zmienił wyrok amerykańskiego Sądu Arbitrażowego, który nakazał Fury'emu po raz trzeci walczyć z Wilderem, tak jak było w umowie. Wyznaczył nawet ostateczny termin – 15 września.
W ich pierwszym pojedynku, w 2018 roku, sędziowie wypunktowali remis, w rewanżu, w lutym 2020 roku, Wilder został poddany, później wyrzucił swojego trenera, wybitnego przed laty pięściarza, Marka Brelanda, a sam usunął się w cień po tym, jak się skompromitował, wysuwając przeciwko trenerowi szokujące, niemające pokrycia w faktach zarzuty.