30-letni Alvarez już pół życia walczy na zawodowych ringach i przegrał tylko raz, z Floydem Mayweatherem Jr w 2013 roku. Był mistrzem wag junior średniej, średniej i półciężkiej. Po wygranej ze Smithem ma też pasy WBA i WBC w superśredniej.
Anglikowi, który jest rówieśnikiem Alvareza, nie pomogły znakomite warunki fizyczne, prawie 20 cm przewagi wzrostu i zasięgu ramion. Rudowłosy Meksykanin bez problemów trafiał lewym prostym, wchodził w półdystans jak chciał. A przed atakami ambitnego Smitha bronił się w stylu Jamesa Toneya, przed laty wielkiego mistrza defensywy.
Kilkanaście tysięcy widzów w San Antonio mogło podziwiać najlepszego pięściarza bez podziału na kategorie wagowe, bo ten królewski tytuł należy się Alvarezowi. Wygrana „Canelo" nie podlegała dyskusji, punktacja (119:109, 119:109 i 117:111) to potwierdza. A przecież walczył ze zwycięzcą turnieju World Boxing Super Series (WBSS), więcej niż solidnym przedstawicielem angielskiej szkoły boksu, który po ogłoszeniu werdyktu nie szczędził jednak zwycięzcy zasłużonych pochwał.
Widać Alvarez ma sposób na pięściarzy z rodziny Smithów, bo cztery lata temu znokautował starszego brata Calluma, Liama, i odebrał mu pas w wadze junior średniej. Teraz, dwie kategorie wyżej, prezentuje się jeszcze lepiej i mówi, że chce w tej wadze zunifikować wszystkie pasy.
Na ring zamierza wrócić już za trzy miesiące w Meksyku, lecz nazwiska rywala nie wymienił. Powiedział tylko, że nie wyklucza trzeciej walki z Giennadijem Gołowkinem, który dzień wcześniej, w Hollywood na Florydzie, wymazał z tabel rekord Bernarda Hopkinsa, po raz 21. broniąc tytułu w wadze średniej i pokonując Kamila Szeremetę. Polak padał na deski cztery razy i został poddany po siódmej rundzie, ale zaimponował ambicją, choć to zbyt mało na szczeblu mistrzowskim.