Giennadij Giennadijewicz Gołowkin („GGG”), legenda zawodowych ringów, dzień wcześniej skończy 40 lat. Gdy 19 lat temu wygrywał mistrzostwa świata w boksie olimpijskim, zapewne nie myślał, że będzie walczył tak długo i zostanie milionerem.
Kazach długo nie miał sobie równych w wadze średniej. Dekadę temu przed morderczymi ciosami „GGG” nie uchronił się Grzegorz Proksa, wówczas jeden z najzdolniejszych polskich pięściarzy.
Gołowkin przegrał tylko raz, w drugiej walce ze znacznie młodszym i równie utalentowanym Saulem Canelo Alvarezem, ale to nie oznacza, że zgadza się z werdyktem. Uważa, że nie zasłużył na porażkę, a remis w ich pierwszej walce też budzi wątpliwości.
Gołowkin dostanie więc trzecią szansę, by zamknąć trylogię ze znakomitym Meksykaninem, przez wielu uważanym dziś za najlepszego pięściarza bez podziału na kategorie. Warunki są dwa: musi w sobotę wygrać z Muratą na jego terenie, a Canelo 7 maja nie może przegrać w Las Vegas z Dmitrijem Biwołem, mistrzem WBA w wadze półciężkiej.
Po agresji Rosji na Ukrainę walka ta stanęła pod znakiem zapytania, ale ostatecznie reprezentujący Rosję Biwoł – urodzony w Kirgistanie syn Koreanki i Mołdawianina – może walczyć, nie wysłucha jednak przed pojedynkiem rosyjskiego hymnu.