To rewanż za pojedynek sprzed trzech lat. Odbędzie się, tak jak wtedy, w mieszczącej kilkanaście tysięcy widzów hali Bell Centre. Tamtą walkę Fonfara przegrał na punkty, nie zdobył tytułu, ale pokazał się z dobrej strony i mimo porażki znalazł się w gronie najlepszych pięściarzy wagi półciężkiej.
Boksujący z odwrotnej pozycji, blisko 40-letni dziś Kanadyjczyk posłał wtedy Polaka mieszkającego w Chicago dwukrotnie na deski, w trzeciej i piątej rundzie. Ale Fonfara (29-4, 17 KO) ma serce do walki. W dziewiątym starciu leżał urodzony na Haiti Stevenson (28-1, 23 KO) i niewiele brakowało, by doszło do wielkiej sensacji.
Później Fonfara pokonał przed czasem Julio Cesara Chaveza Jr., a zwycięstwo to wyniosło go na wyższy poziom, również finansowy. W kolejnym pojedynku, po dramatycznym, obfitującym w setki ciosów boju, wygrał na punkty z byłym mistrzem świata Nathanem Cleverlym. Dziś Walijczyk znów ma mistrzowski pas, odebrał go Niemcowi Juergenowi Braehmerowi.
Gdyby Fonfara pokonał Stevensona, to bardzo prawdopodobne, że w kolejnej walce zmierzyłby się właśnie z Cleverlym na Wyspach Brytyjskich. Ale lepiej, żeby teraz o tym nie myślał. W sobotę, podobnie jak w pierwszym pojedynku, faworytem będzie Stevenson, który potrafi nokautować jednym ciosem, tak jak to zrobił cztery lata temu w starciu z Chadem Dawsonem, odbierając mu pas WBC.
Inna sprawa, że Dawsona znokautował również Fonfara, w swojej ostatniej walce. Pochodzący z Białobrzegów pięściarz bił się w marcu z Amerykaninem o swoją przyszłość. W Nowym Jorku przegrywał na punkty, ale złamał byłego mistrza. Dawson, który w 2007 roku pokonał na Florydzie Tomasza Adamka i odebrał mu mistrzowski tytuł WBC w wadze półciężkiej, padł na deski w dziewiątej, przedostatniej rundzie, a w dziesiątej, ostatniej, został wyliczony.