32-letni Amerykanin był jednym z najkrócej (85 dni) urzędujących mistrzów królewskiej kategorii. Pas IBF, który zdobył wygrywając z Wiaczesławem Głazkowem (kontuzja Ukraińca) w styczniu 2016 roku, stracił trzy miesiące później znokautowany w drugiej rundzie przez Anthony'ego Joshuę w Londynie, ale zarobił kilka milionów dolarów.
Wciąż więc trudno ocenić jego możliwości, choć trener Jeff Mayweather (wujek Floyda Jr) zachwala je na każdym kroku. Martin ma świetne warunki fizyczne, 196 cm wzrostu, mocny cios (23 nokauty w 25 wygranych pojedynkach), jest leworęczny i potrafi kontrować. I wierzy, że to wystarczy, by pokonać Kownackiego.
Trzy lata młodszy od Martina Polak, urodzony w Łomży, mieszkający od siódmego roku życia w Nowym Jorku, myśli tak samo. Jeszcze nie tak dawno pracował na budowie, czasami nocami dorabiał w dyskotece, chroniąc jej bywalców. Teraz mówi się, że jeśli wygra z byłym mistrzem, wkrótce sam będzie walczył o mistrzostwo świata, co zagwarantuje mu finansowe żniwa.
Kownacki nie ma wątpliwości, że może wygrać z każdym. Z Deontayem Wilderem, mistrzem WBC, też. Ale najpierw musi poradzić sobie z Charlesem Martinem, facetem po przejściach, który zaczął treningi bokserskie, mając 22 lata. Cztery lata później podpisał zawodowy kontrakt i po niespełna 40 miesiącach został mistrzem świata, a po przegranej z Joshuą w kwietniu 2016 roku, w sierpniu postrzelono go w rękę w jednym z barów w Los Angeles. O mało nie stracił życia i długo się kurował.
„Czeka mnie najważniejsza walka w karierze. Martin to kawał chłopa, potrafi mocno uderzyć, ale w starciu z Joshuą nie pokazał charakteru, szybko się poddał. Będziemy bić się na mojej ziemi, tu dorastałem, tu mam przyjaciół, którzy tłumnie stawią się w Barclays Center – mówi Kownacki. – Wiem, że muszę uważać na jego kontry, ale myślę, że nie wytrzyma mojej presji. Dopadnę go i znokautuję, tak widzę scenariusz tego pojedynku.