Boks jest na igrzyskach od 1904 roku (zabrakło go tylko w Sztokholmie, osiem lat później), choć już raz, po igrzyskach w Seulu (1988), mówiono, że to jego ostatnie olimpijskie chwile. Sędziowskich skandali było tak dużo, że MKOl stracił cierpliwość. Wprowadzono wówczas maszynki do liczenia ciosów, które miały zapewnić uczciwe werdykty, i boks raz jeszcze się obronił. Ale z maszynek po wielu latach zrezygnowano, bo niczego nie zmieniły.
Tym razem jednak sprawa jest poważniejsza, skandale sędziowskie i liczone w milionach dolarów długi Międzynarodowego Stowarzyszenia Boksu Amatorskiego (AIBA) to niejedyne problemy. Ością w gardle olimpijskim władzom stoi nowy szef boksu amatorskiego Gafur Rachimow. 67-letni Uzbek, na którym ciążą poważne zarzuty kryminalne, mimo ostrzeżeń MKOL, że go nie zaakceptuje, został wybrany na to stanowisko podczas Kongresu AIBA w Moskwie miesiąc temu.
Konflikt przybrał na sile po igrzyskach w Rio i kilku skandalicznych werdyktach. Jeszcze w trakcie turnieju odsunięto od pracy grupę sędziów mających wcześniej w AIBA najwyższe notowania, później wszczęto dochodzenie, a wszyscy, którzy w Rio sędziowali, stracili pracę.
Sęk w tym, że tak naprawdę niczego nie wyjaśniono, wiemy, że popełniono błędy, ale nie znamy powodów. Nie wiemy też, dlaczego nie wyciągnięto konsekwencji wobec tych, którzy kontrolowali pracę sędziów.
Jeśli Komitet Wykonawczy MKOl kilka dni temu ogłasza, że nie planuje w Tokio turnieju olimpijskiego, wydaje się, że w odpowiedzi naturalną reakcją powinien być zdecydowany kontratak obrońców olimpijskiego boksu. A na razie go nie ma. Czyżby nikt w AIBA nie traktował tego oświadczenia poważnie?