Krzysztof Głowacki po krótkiej, dramatycznej walce, został znokautowany w trzeciej rundzie. Ekipa Polaka zapowiedziała jednak, że złoży protest, gdyż rywal Głowackiego grał wyjątkowo nieczysto.
Faulem na faul
Nie tak miał wyglądać półfinałowy pojedynek WBSS (World Boxing Super Series). Wydawało się, że w starciu dwóch mistrzów świata, aktualnego (Głowacki – WBO) i byłego (Briedis – WBC) nie ma faworyta i zwycięzca zostanie wyłoniony po długiej, 12-rundowej wojnie. 32-letni Briedis przystępował do półfinału z zaledwie jedną porażką na koncie – w ubiegłym roku, w tej samej hali przegrał nieznacznie z późniejszym zwycięzcą pierwszej edycji turnieju WBSS, Ukraińcem Ołeksandrem Usykiem. Trener Głowackiego Fiodor Łapin dzień przed pojedynkiem powiedział „Rz", że każdy scenariusz jest możliwy, „obaj mają w pięściach mocne argumenty". Nie sądził jednak, że wydarzenia będą tak dramatyczne i skandaliczne.
Pierwsze starcie było spokojne i wyrównane. Być może nawet wygrane przez Głowackiego. W drugim najpierw Polak uderzył Łotysza w tył głowy, a ten odpowiedział tak, jakby walczył na innej arenie (wcześniej był kickbokserem, trenował też tajski boks), trafiając Głowackiego łokciem w szczękę. Ten padł na deski i przez chwilę wyglądało, że to już koniec. Nikt nie wiedział, jaką decyzję podejmą w tej sytuacji sędziowie.
Polak jednak wstał i ruszył do ataku, a Briedis został ukarany odebraniem punktu. Chwilę później Głowacki znów był na deskach, ale raz jeszcze wstał gotowy do dalszej walki. Briedis wyczuł szansę, za wszelką cenę dążył do nokautu, ale kolejne ciosy zadawał już po gongu kończącym drugą rundę.
Sędzia Robert Byrd zupełnie się pogubił, a wydarzenia wymknęły mu się spod kontroli. Briedis zaraz po ogłoszeniu werdyktu powiedział, że słyszał gong, ale ponieważ nie było reakcji sędziego, to bił dalej.