Jeszcze nie tak dawno wydawało się, że czasy, gdy na pojedynek Julio Cesara Chaveza przychodziło w Meksyku ponad 100 tysięcy ludzi, już nie wrócą, a zdaje się, że właśnie wracają. Chavez był charyzmatycznym wojownikiem, „Dumą Meksyku", więc nic dziwnego, że na jego walce z Gregiem Haugenem w lutym 1993 roku, w której bronił mistrzowskiego pasa WBC w wadze superlekkiej, słynny Stadion Azteków w Mexico City pękał w szwach. Zanotowano wtedy rekordową (132 274) liczbę widzów.
To nieoficjalny rekord sprzedanych biletów w sportach walki.
Ostatnio równie spektakularny występ zanotował Anthony Joshua, kreowany na nowego króla wagi ciężkiej. Gdy ogłoszono, że na Wembley zmierzy się z legendą boksu, Ukraińcem Władymirem Kliczką, 90 tysięcy biletów sprzedano błyskawicznie. Promotor Eddie Hearn stwierdził, że gdyby na Wembley mogło się pomieścić drugie tyle widzów, też byliby chętni.
A przecież to niejedyny pojedynek w ostatnich latach, który zapełnił ten słynny londyński stadion. Trzy lata wcześniej, gdy Carl Froch, mistrz świata wagi superśredniej, w rewanżu znów znokautował swojego rodaka Georgesa Grovesa, na widowni było 80 tysięcy ludzi.
W najbliższych tygodniach dowiemy się, czy Kliczko skorzysta z przysługującego mu prawa do rewanżu i zdecyduje się na kolejną walkę z Joshuą. Jeśli tak, i jeśli znów będzie to Wembley, to wszyscy chętni się nie pomieszczą.