Nikołaj Dawydienko powiedział, że powodem jego porażki z Richardem Gasquetem była głowa. U Radwańskiej chyba też.
Polka nie miała pomysłu na ten mecz. Shuai Peng (61. WTA) z początku grała fatalnie, pierwszego seta podarowała Radwańskiej na tacy. W następnych niewiele zmieniła – nadal atakowała, grała mocno i płasko, ryzykowała. Biegała zawzięcie i nie oszczędzała się. To, że ryzyko zaczęło się w końcu opłacać, było winą Agnieszki, która zamiast myśleć o skuteczności własnych akcji, zasnęła na początku drugiego seta, pozwoliła rywalce na regulację celownika i zaczęło się smutne widowisko.
To był tenis na „nie” – pełen bezradności, ułomnego serwisu i pomyłek nawet wtedy, gdy zdobycie punktu wydawało się łatwe. Znane słabości Agnieszki uwypuklone zostały negatywną mową ciała. Zamiast zwinnej, sprytnej dziewczyny, która zawsze coś wymyśli, oglądaliśmy dąsy i słuchaliśmy komentarzy naburmuszonej panny coraz bardziej świadomej, że wielka szansa ucieka.
Żal tego meczu, bo amerykańska forma wydawała się niezła, a losowanie w Nowym bardzo łaskawe.
Polskie atrakcje w singlu się skończyły, pozostało kibicowanie zastępcze, deblom i mikstom.