[i]Korespondencja z Belgradu[/i]
W sobotę działy się w Belgradzkiej Arenie rzeczy niesamowite, wynagradzające nudny piątek i będące zapowiedzią pasjonującej niedzieli. Arnaud Clement i Michael Llodra pokonali Nenada Zimonjicia i Viktora Troickiego 3:6, 6:7 (3-7), 6:4, 7:5, 6:4.
Zaczęło się zgodnie z planem, choć może nie do końca, bo serbski kapitan Bogdan Obradović nie wystawił do debla - czego wszyscy się spodziewali - swego asa Novaka Djokovicia, lecz parę zgłoszoną na początku meczu. Na korcie jednak niespodzianki nie było, najpierw serbscy kibice zagłuszyli "Marsyliankę" śpiewaną przez potężny francuski desant na Belgrad (cztery pełne sektory w hali), a potem swoje podanie przegrał Clement człapiący po korcie jak Kłapouchy między wielkoludami. Drugi set był już dużo bardziej zacięty, a na początku tie-breaka mieliśmy nawet awanturę, bo sędzia nie dawał sobie rady z kibicami przeszkadzającymi Francuzom przy serwisie. Wtedy mikrofon chwycił siedzący na ławce rezerwowych Janko Tipsarević i wezwał do spokoju. Dopiero to pomogło.
Kiedy Serbowie wygrali tie-break i drugiego seta, wydawało się, że zmierzają do pewnego zwycięstwa, ale wtedy zdarzył się cud - Kłapouchy zaczął grać jak urodzony zwycięzca. Returny Clementa były zabójcze, świetnie spisywał się także przy siatce. Francuzi już w pierwszym gemie trzeciego seta przełamali poddanie Troickiego i to był kluczowy moment meczu. Potem Serb zaczął tonąć, a pod koniec meczu ledwo już było mu widać nos znad wody.
Gdy francuscy tenisiści podnieśli głowy, uczyni to też ich kibice. Doszło do tego, że sędzia musiał w Belgradzie uciszać publiczność po francusku, ale trójkolorowi czuli się bezpiecznie w tak dużej grupie i hałasowali jak u siebie. Czasem wydawało się, że debliści grają w hali Bercy. Kibice rozwinęli nawet wielką francuską flagę i gwizdali na Serbów.