To był zupełnie inny mecz niż jego bajeczny półfinałowy pojedynek z Djokoviciem, bo Nadal gra inaczej, piłka nie leci tak szybko, ale rotacja jest zabójcza. Laboratorium w San Francisco policzyło, że po uderzeniu przez Nadala piłka robi 3200 obrotów na minutę. Andre Agassi w szczycie formy osiągał 1900 obrotów, a Federer 2700. To dlatego hiszpańscy dziennikarze żartują, że łatwiej utopić rybę niż na korcie ziemnym wygrać z Nadalem. Hiszpan był faworytem bukmacherów i ich nie zawiódł, choć tenisowi fachowcy od początku turnieju wybrzydzali, dowodząc, że to już nie jest ten sam dawny killer z Majorki. Wszyscy się mylili, Roland Garros to wciąż hiszpańska ziemia, Rafael znów rządzi twardą ręką.
Na Li wygrała i po ostatniej piłce padła na kort, ale to był jedyny moment, gdy wydawała się triumfatorką z naszego świata. Potem szybko wróciła do swojego: nie wydawała się ani zaskoczona, ani przesadnie wzruszona. Wielki Szlem Azji i Pacyfiku to Australian Open, tam Na Li była w tym roku w finale, a na miejsce historycznego zwycięstwa wybrała Paryż. I publiczność jej za ten wybór podziękowała. Ku zaskoczeniu wszystkich w meczu ze Schiavone, siostrą z drugiej strony Alp, widzowie trzymali stronę Chinki i można śmiało powiedzieć, że od początku do końca – z krótką chwilą zwątpienia pod koniec drugiego seta – byli po stronie tenisistki lepszej. Aż do stanu 6:4, 2:0 dla Chinki Schiavone zachowywała się na korcie jak uczennica, która przyszła na lekcję.
1,2 mln euro premii dostaną w tym roku zwycięzcy paryskiego turnieju
Emocje były tylko pod koniec meczu, gdy przegrywająca 3:4 Włoszka przełamała podanie rywalki i po chwili objęła prowadzenie 6:5. Właśnie wtedy pani Louise Engzell podjęła kontrowersyjną decyzję. Liniowy uznał piłkę Na Li za autową, ale szwedzka sędzina widziała inaczej. Gdyby nie to, Włoszka byłaby o punkt od wygrania seta. Analiza przy pomocy „jastrzębiego oka" (nieużywanego oficjalnie na nawierzchni ziemnej) wykazała, że piłka była autowa. Schiavone mówiła o tym ze smutkiem, ale bez łez. „Na Li zasłużyła na zwycięstwo" – przede wszystkim to jej zdanie trzeba zapamiętać, bo jest prawdziwe.
Triumf Chinki to zwycięstwo tenisa spokojnego, dowód, że nie trzeba wrzeszczeć wniebogłosy przy każdym odbiciu, uderzać z siłą parowego młota i czekać, aż rywalka się wykrwawi. Oczywiście ten sukces był możliwy tylko w czasach bezkrólewia, ale taką szansę trzeba umieć wykorzystać. Najlepiej wie to Martina Hingis (grała w tym roku w turnieju weteranek, choć jest tylko o dwa lata starsza od Na Li). Szwajcarka wygrała prawie wszystko, gdy odeszły Steffi Graf i Monika Seles i pożegnała się, gdy zaczęły rządzić siostry Williams.
Agnieszka Radwańska wygrywała już i ze Schiavone, i z Na Li, w obecnej sytuacji kadrowej kobiecego tenisa jej awans do finału w Paryżu byłby mniejszą sensacją niż triumf Chinki. Ale znów się nie udało. Polka stoi w miejscu, dużo zarabia, ma wszelkie przywileje czołowej tenisistki świata, jednak pustkę po gwiazdach wypełniają inne. Może Wimbledon będzie przełomem i ojciec wreszcie powie o córce dobre słowo, a ona spojrzy na niego bez złości.