Gąszcz labiryntów w podziemiach kortów. Przez korytarze przewijają się chłopcy do podawania piłek, kucharze, fizjoterapeuci. Rod Laver idzie dostojnie. Po wylewie w 1998 r. lekarze dawali mu niewielkie szanse, a on zdumiewa witalnością. W sierpniu skończy 74 lata. Tu jest jego drugi dom, główny kort nazwano na jego cześć.
Laver wygrał 11 turniejów Wielkiego Szlema w singlu, zdobył klasycznego Szlema w 1962 roku w erze amatorskiej i w 1969 w zawodowej.
Pamięta inną Australię niż dzisiejszy kraj dostatku. Wspomina wielodzietne rodziny ciężko pracujące na chleb, opowiada o Coober Pedy, miejscu, gdzie wydobywa się opale. Dziś to ciekawostka dla turystów, można spędzić noc pod powierzchnią. - W czasach mojej młodości ludzie pracowali tam przez 14 - 16 godzin pod ziemią - mówi Laver.
Jest legendą, choć tenis żyje medialnie w Australii przez jeden miesiąc w roku. Australian Open generuje wielkie zyski, ale w centrum uwagi jest tylko w styczniu. Młodzi chłopcy chcą być gwiazdami rugby, futbolu australijskiego, krykieta. - To o gwiazdach australijskiego futbolu dyskutuje się w szkołach i domach - wyjaśnia kustosz narodowego muzeum sportu w Melbourne John Wylie.
Craig Tiley, dyrektor Australian Open, zaciera ręce. - Dzięki tenisowi właściciele hoteli w Melbourne na drugą połowę stycznia szykują pół miliona pokoi. Takich zysków nie wygenerują przez resztę roku. Każda bluza, każdy ręcznik, każdy kubek sprzedawany na terenie tenisowego centrum podczas Australian Open zasila konto Tennis Australia. Przeznaczamy mnóstwo pieniędzy na rozwój młodych talentów - mówi Tiley.