Robert Radwański wyjechał dzisiaj rano z Paryża, ale obie córki na szczęście zostają. Dzień po Agnieszce mecz pierwszej rundy wygrała też Urszula. Pokonała Francuzkę Pauline Parmentier 6:4, 6:3. Grała dobrze, ale czy to, co pokazała, wystarczy jutro na Petrę Kvitovą, to inna sprawa.
Tata Radwański pytany o ten mecz udowodnił, że choć teraz czyta tylko „Gazetę Polską", pamięta też młodość w PRL. „Trzeba ruszyć z posad skałę świata" – powiedział. Skała czy bryła – wszystko jedno, recepta jest słuszna. Zmusić do biegania Kvitovą, triumfatorkę ubiegłorocznego Wimbledonu, to zadanie Urszuli.
Ale zanim ta skała drgnie, już dziś Agnieszkę czeka mecz z Venus Williams (a Łukasza Kubota z Francuzem Florentem Serrą). Grały ze sobą siedem razy, 5:2 prowadzi Amerykanka. Ostatni mecz, w tym roku na twardym korcie w Miami wygrała Agnieszka 6:4, 6:1. Na mączce spotkały się w roku 2009 w Rzymie i zwyciężyła Amerykanka 6:1, 6:2. Ale teraz to zupełnie inna Venus, 53. tenisistka rankingu, kobieta po przejściach i chorobach. Zagrają ostatni mecz dnia na korcie centralnym.
Jak wspaniała byłaby przeszłość Amerykanki, jak imponujące jej konto w banku i sława, nie zmienia to faktu, że faworytką meczu jest Radwańska.
Wczoraj zdarzyła się pierwsza sensacja turnieju i niesamowity mecz. Serena Williams przegrała z Virginie Razzano 6:4, 6:7 (5-7), 3:6 przy ósmym meczbolu dla Francuzki, choć w tie-breaku drugiego seta prowadziła już 5:1. Virginie – to jest wzór dla Agnieszki, ale droga do zwycięstwa nie musi być tak wyboista.