Trochę się przyzwyczailiśmy, że polski tenis kobiecy to dziś głównie siostry Radwańskie, ale być może widać zwiastun zmiany. Katarzyna Piter od kilku miesięcy pracowicie wspina się w rankingach i wreszcie pozna smak gry w ćwierćfinale turnieju WTA.
Krok za krokiem zbliżała się do tego celu, jeździła po świecie, ambitnie walczyła w kwalifikacjach, tydzień temu w Linzu dotarła już do 1/8 finału, teraz jest szczebel wyżej po trzech zwycięstwach eliminacyjnych i dwóch w turnieju głównym. Oba odniosła nad znacznie bardziej znanymi tenisistkami belgijskimi, nr 20 na świecie Kirsten Flipkens i nr 63 (kiedyś nawet 12. WTA) Yaniną Wickmayer, każda z nich grała w półfinale Wielkiego Szlema.
Pierwszą rozbiła we wtorek zaskakująco łatwo, z drugą poradziła sobie w środę wieczorem w trzech setach, z których tylko pierwszy mógł budzić wątpliwości w odwagę Polki. Na początku Piter rzeczywiście grała bojaźliwie, sprawiała wrażenie, że sukces z wtorku wystarczy za całą radość, do tego miała wytłumaczenie dodatkowe – wielkie plastry na obu udach.
W przerwie Jakub Piter radził siostrze: – Skup się na sobie. Braterska porada pomogła tak samo, jak świadomość, że do stracenia naprawdę nie było wiele, za to zyski bardzo obiecujące. Katarzyna Piter wyszła w drugim secie zupełnie inna – na agresję rywalki odpowiedziała jeszcze większą agresją, nogi, choć poklejone, niosły ją szybko. Gdy doszedł skuteczny serwis, mecz odwrócił się tak nagle, że Belgijka na długo straciła wenę.
Trochę ją odzyskała dopiero w trzecim secie, prowadziła 2:0, ale wtedy Polka już w pełni wierzyła, że może wygrać. Łatwo nie było, lecz odrobiła stratę, prowadziła 4:3, wytrzymała jeszcze jeden kontratak rywalki, przy remisie 4:4 jeszcze raz zdobyła gema przy jej serwisie (Wickmayer aż się popłakała ze złości) i za chwilę pewnie wygrała.