Polski debel pokonał parę Aisam-ul-Haq Qureshi i Jean-Julien Rojer 6:3, 7:6 (10-8).
Zapowiadał się trudny mecz, bo Fyrstenberg i Matkowski byli z rywalami na remis (2-2) i niedawno w Paryżu nie błyszczeli, ale doświadczenie z pięciu startów w Masters i znajomość londyńskiej hali jednak pomogły. Mecz potoczył się tak, jak chcieli. Przegrali wprawdzie pierwszego gema (przy swoim serwisie), ale potrafili odwrócić losy obu setów, nie przejęli się przewagami Qureshiego i Rojera.
– Za nami dobre otwarcie. Nikt tutaj nie chce zaczynać od przegranego spotkania, nikt nie chce znaleźć się pod ścianą. Początek w moim wykonaniu był bardzo słaby, dobrze, że potem zacząłem grać lepiej. Wygraliśmy po bardzo ciężkiej końcówce, ale zasłużenie. Tu nie ma słabych par, lecz wylosowaliśmy dobrze. Woleliśmy grać z braćmi Bryanami, a nie z Peyą i Soaresem, chcieliśmy uniknąć Marrero z Verdasco i też się udało – mówił „Rz" Marcin Matkowski.
– Ważne, że wygraliśmy w dwóch setach. To może się liczyć. Ten turniej zawsze jest niesamowity, zorganizowany lepiej nawet niż Wielkie Szlemy. Kort jest rewelacyjny, nie może być inaczej, skoro co roku wylewają go na nowo. Do tego jeszcze komplet publiczności i wsparcie Polaków. Miło było zobaczyć naszą flagę, usłyszeć polskie okrzyki. Mam nadzieję, że kibiców nie zawiedziemy – dodał Mariusz Fyrstenberg.
Na razie nie zawiedli, choć mogli uniknąć nerwowego tie-breaka, gdyż mieli w ręku serwis, gdy prowadzili 6:5. W tie-breaku rywale prowadzili już 4-1, ale w deblu nie takie zwroty widziano. Za chwilę Polacy mieli pierwszą piłkę meczową przy stanie 6-5, potem bronili seta, przegrywając 6-7, by w końcu wygrać do 8. We wtorek nie grają, popatrzą na rywali.